piątek, 8 maja 2020

Rozdział trzydziesty szósty

Anabelle
🎝 Stephen - Crossfire 
To był jej koniec.
Wpatrywała się w zielone tęczówki pełne szaleństwa i wiedziała, że nadchodzi koniec, którego nic nie będzie mogło powstrzymać. Ostrze noża z łatwością przecięło pierwszą, delikatną warstwę skóry. Jasna, kusząca zapachem i swoim wyglądem krew spływała cienką strużką po piersi dziewczyny. Rana na piersi w porównaniu z rozszarpanym gardłem była tak naprawdę niczym. Do końca nie wiedziała, na czym powinna się skupić. Miała przed sobą istotę, która była gotowa rozszarpać ją na drobne kawałeczki, a na górze – o ile w ogóle był w domu – był wampir, który każdego dnia ją katował, niemal od razu nie opuściła bez jego pozwolenia rezydencji, z przerażeniem każdego dnia otwierała oczy wiedząc, że czekają ją kolejne tortury. Wybór, choć wydawał się być absurdalnie prosty, dla Caselli stanowił wyzwanie. Mogła po prostu ją do siebie dopuścić, a śmierć pewnie nadeszłaby prędko. I to wcale nie byłoby najgorsze rozwiązanie, pragnęła śmierci od niemal roku. Czasem wręcz modliła się o to, aby mężczyzna którymś razem się zapędził i skręcił jej kark, może za bardzo by ją skatował, nie uleczyłby tej nocy krwią, a przez te parę godzin wyzionęłaby ducha. Teraz, gdy myślała, że miałaby umrzeć z rąk wściekłej pół-wampirzycy ogarniał ją szał. Wiele było okazji do tego, aby umrzeć, aby się zabić. Te kilka minut wcześniej, zanim doszło do ataku mogła sobie podciąć żyły, gardło. Nie zamierzała dzisiejszego ranka umierać, to nie był jej czas i doskonale o tym wiedziała.
Chciała ją od siebie odepchnąć, jednak jak na nieśmiertelną istotę przystało była o wiele silniejsza od człowieka. W dodatku takiego, jak ona. Być może ktoś lepiej zbudowany byłby w stanie sobie z nią poradzić albo chociaż na moment ogłuszyć, jednak Anabelle nie należała do tych ludzi. Była słaba, można było ją łatwo złamać, a chwilę zaskoczenia wykorzystała już na początku, gdy wbiła w jej ciało nóż. Już po raz drugi to zrobiła, ale teraz nie była na tyle wściekła, zdeterminowana, aby odebrać komuś życie. Może, gdyby miała przed sobą człowieka byłaby w stanie powtórzyć poprzedni raz, kiedy odbierała życie, ale teraz po prostu wiedziała, że to nie jest możliwe. Nie miała dość czasu na to, aby zastanowić się co robić. Musiała decydować już teraz, chciała ocalić swoje życie, a cenne sekundy uciekały jej przez palce. Po zielonych tęczówkach kobiety nie było ani śladu, zrobiły się niemal całe czarne i widoczna w nich wściekłość powoli przechodziła na Anabelle. Nie zamierzała tego randka umrzeć, to jeszcze nie był ten czas i wiedziała o tym. Jeśli umrze, to tylko na swoich warunkach. Nie zamierzała pozwolić się zabić przypadkowej nieśmiertelnej istocie, która przypadkiem znalazła się w rezydencji. Musiała odeprzeć atak. Rana na szyi była jednak głęboka, a wbijający się coraz bardziej nóż w jej pierś sprawiał, że zaczynała coraz bardziej się martwić. Wystarczyło jedno pchnięcie, jedno mocniejsze pchnięcie. Pół-wampirzyca doskonale o tym musiała wiedzieć i teraz pewnością po prostu się z nią drażniła, chcąc jej pokazać, że jest silniejsza i nie zamierza jej pozwolić tak po prostu wygrać. Była słaba, była krucha, ale nie w tym momencie. Choć kosztowało ją to o wiele więcej niż przypuszczała krzyknęła, nie wrzasnęła z całej siły zapierając się, aby odepchnąć od siebie kobietę. Ostrze noża wbiło się głębiej w jej pierś, zostawiając już ranę, po której zostanie blizna. Jeśli przeżyje, ewentualna blizna była teraz jej najmniejszym problemem. Miała przeżyć. Musiała przeżyć. Opadała już z sił. Krew z rany na szyi cały czas się sączyła, przy każdym ruchu robiła się coraz większa, rana na piersi również krwawiła. Nie czuła jednak żadnego bólu. Winić za to mogła tylko adrenalinę, która krążyła jej teraz w żyłach i sprawiała, że miała w sobie o wiele więcej siły niż w rzeczywistości. Wciąż była jednak za słaba, aby pokonać nieśmiertelną, ale to już było bez znaczenia. Potrzebowała chwili przewagi, musiała zrobić w końcu coś, aby ją od siebie odepchnąć. Tylko ta chwila nie nadchodziła, a ona była coraz bliżej pożegnania się z życiem. W innej sytuacji na pewno by się z tego cieszyła, od miesięcy w końcu czekała na moment, aż się pożegna z życiem, ale to nie był jej czas i nie chciała umierać. 
Zdechniesz, to w swojej głowie usłyszała głos wampirzycy. 
Te jedno, krótkie słowo sprawiło, że Anabelle znalazła w sobie siłę, o której istnieniu nie miała pojęcia. Coś krzyknęła, znów się zamachnęła i tym razem, pół-wampirzyca już nie trzymała ostra przy jej sercu. To jednak nie ona zrobiła, choć bardzo chciała być tą, która ją od siebie odepchnie. Nie widziała przez chwilę nic, jednak słyszała. Usłyszała głośny huk, krzyk kobiety. Więcej nie zarejestrowała, opadając bez sił na podłogę. Uderzyła kolanami o chłodne płytki, dłoń dociskając do rany na szyi. To ta bolała bardziej. Klęczała w kałuży własnej krwi. Nie mogła stracić jej dużo, wciąż była przytomna i rozumiała co się dzieje dookoła, jednak utraciła jej dość dużo, aby tracić siły. Adrenalina powoli już opuszczała jej ciało. Oddychała szybko i płytko, musiała się spróbować uspokoić. Każdy ruch sprawiał, że z rany na szyi ciekła krew. Coraz więcej i więcej. Oparła się dłońmi o płytki wyciągając do przodu, aby chwycić materiałową ścierkę. Tę za to od razu przyłożyła do szyi, aby chociaż na chwilę spróbować zatamować krwawienie. Położyła się również na podłodze, zimne płytki przynosiły dziwne ukojenie, którego teraz potrzebowała. Chciała wiedzieć co się dzieje, chciała wiedzieć, dlaczego tej kobiety już nie ma i co się z nią stało. Słyszała tylko odgłosy walki, dzikie warknięcia. Wyobraźnia podpowiadała jej już co się wydarzyło. 
Przyszedł tutaj. Przyszedł dla niej. 

Alexander
Wściekłość.
Obudził się z uczuciem wściekłości. Jeszcze nie otworzył oczu, a wiedział doskonale co takiego się wydarzyło. Wystarczyło, że nie było z boku kobiety, z którą spędził całą noc i wieczór. Nie była w sypialni, drzwi były zamknięte, a on czuł się skołowany. Jak mógł być takim idiotą?! Był wściekły na Gemmę, ale jednak głównie na siebie. Stał się mniej uważny, a to go właśnie zgubiło. Czuł jej sztuczki jeszcze przez chwilę w głowie. Zwykła kurwa. Miał tysiąc lat, już dawno przestał liczyć może nawet i więcej ich było. Nie powinien dać się jej tak głupio podejść. To była zwykła, głupia pół-wampirzyca, której powinien oderwać głowę, w momencie, gdy pojawiła się w jego biurze. Jednak Gemma miała swoje powody, aby tam się znajdować, a on nie mógł jej tak po prostu zabić. Mógłby, ale ściągnąłby na siebie niepotrzebne kłopoty, a tych wolał uniknąć. Co z tego, że dałby radę się z nich wyplątać, skoro i tak przez pewien czas miałby na swojej głowie zupełnie niepotrzebne mu osoby, które węszyłyby w domu? Tym razem miał jedną, której musiał się pozbyć. Nasłuchiwał, bezskutecznie. Kurwa, warknął w myślach. Nie mógł się zdradzić, że już nie śpi. Gemma głupia wcale nie była, gdyby była głupia nigdy nie byłaby w miejscu, w którym się znalazła. Jej ojciec mógł ją już dawno zabić lub sobie podporządkować tak, jak jemu to pasowało. A zamiast tego to Gemma podporządkowała sobie jego i robił to, co kobieta mu kazała. Z jego perspektywy to było żałosne, nigdy nie pozwoliłby na to, aby Betty się tak zachowywała. Elizabeth. Dawno nie używał jej pierwszego imienia. Jedynie z początku, gdy jeszcze… Nie dość. Nie pozwoli na to, aby te myśli znów go ogarnęły. 
Odczekał jeszcze chwilę zanim wstał. Mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Przeklęta kurwa. Włożył spodnie i koszulkę nie spiesząc się. Doskonale słyszał co działo się na dole, powinien już dawno być na dole. Chciał dać jej te kilka minut przewagi. Te parę minut mogło go kosztować pół miliona, a Anabelle życie. Z jakiegoś jednak powodu był pewien, że wszystko skończy się tak, jak to on sobie zaplanował. Zszedł na dół bez pospiechu. Tik tok, tik tok. Zostało coraz mniej czasu, jeszcze chwila. Zapach krwi dziewczyny czuł aż tutaj. Zmieszany z… z krwią Gemmy. Zastanowiło go to przez chwilę. Czyżby jednak Anabelle pokazała co potrafi i nie była ta bezbronna? Na jego twarz wkradł się niewielki uśmiech, nic jednak nie zdradzał. To były ledwo uniesione kąciki ust, niemal niewidoczny gest. Czy był dumny? Zależy od tego co zastanie w kuchni. Przekraczając próg szybko rozeznał się w tym co się działo. Rzucił się przed siebie w stronę kobiety, odrzucając ją od brunetki jednym ruchem. Gemma poleciała w stronę szafek, na które wpadła. Szyby się zbiły, które opadły na leżącą pod szafkami kobietę niczym kryształowy deszcz. Ta za to przeklęła głośno i dźwignęła się na rękach posyłając mężczyźnie rozdrażnione spojrzenie. Och, czyżby właśnie uruchomił bestię? Jakże mu się to podobało. Kobieta warknęła. Dość zaskakująco szybko podniosła się z podłogi rzucając prosto na mężczyznę. Niczym dzika kota, dłonie skierowała w stronę jego oczy, jakby chciała mu je wydrapać. Udało się jej jedynie paznokciami zaznaczyć jego twarz. Trzy podłużne rany na policzku, które w przeciągu kilku minut się zasklepią i nie będzie po nich nawet śladu, sprawiły jednak, że mężczyzna wpadł w jeszcze większy szał niż dotychczas. Oboje warknęli na siebie, gotowi do stoczenia między sobą kolejnej, zażartej walki. Gemma zamachnęła się na mężczyznę, jednak ten zablokował jej uderzenie.
— Wybierasz tą kurwę? Jestem ciekawa co zarząd powie, gdy dowiedzą się o twoim małym niewolniku — warknęła okrążając mężczyznę i nie spuszczając z niego wzroku. Była na twarzy pokryta krwią Anabelle. Była wściekła, jednak nie tak wściekła, jak w tej chwili by Alex, który i może nie dał po sobie tego poznać. Stał spokojnie, czekając na kolejny atak ze strony Gemmy.
— To, dlatego mi grzebiesz po domu? Aby zdradzić zarządowi co robię? — zapytał. Nie oczekiwał od niej jednak odpowiedzi, to było aż nazbyt oczywiste. Erick nie mógł wejść tutaj sam, więc wysłał swoją służbę, aby przejrzała co takiego się dzieje. Powinien był się tego domyśleć już dawno temu. Bal był miejscem, kiedy Erick wszystkiego się dowiedział. Może i on ani Anabelle nic mu nie mówili, a tak przynajmniej Devile myślał, ale wiedział, że Erick wie. Casella nie była tutaj z własnej woli, gdyby tylko mogła odeszłaby już dawno temu, a tymczasem… Och, och, och. Jaki on był nieuważny. Powinien zauważyć i domyśleć się, dlaczego Gemma zaczęła się wokół jego kręcić. — Odejdź.
— Nie.
Przewrócił oczami, będąc pewnym, że można było to usłyszeć. Nie? Ona jemu odmawiała? To było żałosne i śmieszne. Znajdowała się w jego domu, mając na sobie jego ubranie i jeszcze miała śmiałość, aby mu się sprzeciwiać? Musiała naprawdę być albo tak głupia albo tak odważna. Alexander jeszcze nie zdecydował, które wychodziło naprzód. Jej upór był godzin podziwu, a jednocześnie mężczyzna najchętniej dorwałby się do jej piersi i wyrwał z niej wciąż bijące serce, które a chęcią wepchnąłby jej do gardła, aby się nim udławiła.
— Zapominasz w czym domu się znajdujesz, Gemmo. Nie ma tu twojego ojca, który spełni każda twoją zachciankę ani twoich poddanych kurwiarzy, którzy tylko czekają na rozkazy — przypomniał — znajdujesz się w moim domu. I to ja tu wydaję rozkazy, a ten kto się nie słucha… Ulega karze — powiedział. W przeciągu sekundy znalazł się przy kobiecie. Wykrzywił jej rękę, słychać było tylko ciche chrupnięcie. Przypominało to stąpanie po zamarzniętej wodzie, która pod wpływem ciężaru się łamie. Zaraz po tym rozległ się głośny wrzask przepełniony bólem. Wampir rzucił nią o podłogę. Gemma cała się trzęsła próbując wstać, jednak Devile ją powstrzymał. Stanął stopą na złamanej ręce mocno przyciskając ją do podłogi. Wrzeszczała, wiła się i próbowała drapać go po nodze, jednak nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Z każdym kolejnym wrzaskiem naciskał na rękę mocniej. — Mówiłem ci, kara. Jeszcze nie wiem, czy pozwolę ci stąd odejść. Możliwe, chyba mnie złapało miłosierdzie, a może tu zostaniesz. Na bardzo, bardzo długi czas i spróbujemy nauczyć cię szacunku. Myślę, że by ci się to przydało.
Jego głos był spokojny. Mówił tak, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie lub o tym co zjedzą na śniadanie. Alexander nie był w żaden sposób przejęty tym, że Gemma właśnie cierpi. Sama w końcu zdecydowała się na taki los, wystarczyło, że podjęłaby inne decyzję, a mogli spędzić ten poranek w zupełnie inny sposób. I właśnie wpadł mu do głowy pewien pomysł. Uśmiechnął się lekko i zdjął nogę z ręki pół-wampirzycy. Kucnął przy niej, nawet odgarnął włosy z twarzy. Przykleiły się one do jej łez.
— Nie pasują ci łzy, kochanie — powiedział uśmiechając się. Czy właśnie próbował ją pocieszyć? — Powiedz mi Gemmo, ile twój ojciec jest w stanie za ciebie dać? 

~*~
Spoglądał na skutą kobietę. 
Jeszcze chwilę temu się rzucała, a teraz siedziała skulona przy ścianie przypięta łańcuchem do ściany. Ręka źle się jej zrosła, widział to stąd. W piwnicy nie było zbyt wiele światła jako nieśmiertelny nie potrzebował go za wiele, aby dobrze widzieć. Gemma była bez sił, co widział i czuł się nawet trochę winny, że tutaj była, ale zasłużyła. Naprawdę szkoda, wielka szkoda. Miał co do niej wielkie plany, a tymczasem musiał ją przenieść tutaj. Po zapięciu jej wrócił do kuchni. Anabelle również była w opłakanym stanie, ale z pewnością trzymała się lepiej niż pół-wampirzyca. Nie poświęcił jej zbyt wiele czasu. Dał jedynie trochę krwi, aby poczuła się lepiej, a resztę zostawił w rękach Elizabeth. Betty. W rękach Betty. Miała opatrzyć jej rany, posprzątać kuchnię i zająć się swoimi codziennymi obowiązkami. Sam również musiał się oporządzić. Miał teraz idealnie skrojony na sobie garnitur. Naprawdę nie sądził, że jeszcze tego dnia dobije dobrego interesu, a tymczasem proszę bardzo. Zaskoczony był, ale za to jak zadowolony.
— Twój ojciec cię nie chce — powiedział wiedząc, że Gemma go słyszy. W odpowiedzi usłyszał tylko cichy jęk. Poruszyła którąś z rąk, łańcuchy zabrzęczały o ścianę. To był żałosny widok. Cofnął się o krok, aby sięgnąć do włącznika i w celi zrobiło się o wiele jaśniej. Był tu stary materac i tak naprawdę nic, poza tym. Sama cela również była dość mała. Podobnych miejsc w piwnicy było o wiele więcej. Teraz jedną z nich zajmowała tylko Gemma. — Powiedział, że mogę z tobą zrobić co chcę.
— Pierdol się — syknęła unosząc głowę do góry i posyłając mu wyzywające spojrzenie — pierdol się ty i ten sukinsyn. 
Alexander zaśmiał się i skrzyżował ręce na wysokości piersi. Zupełnie nie przejmował się jej słowami. Miał całkiem spory ubaw z tego, co właśnie się tutaj działo. Naprawdę. Nie podejrzewał, że ten dzień może przybrać taki obrót spraw. Był zaskoczony, ale każdy dzień jest dobry na dobicie interesów, prawda? Zwłaszcza takich, które przynoszą naprawdę ogromne zyski.
— Wiesz, ile za ciebie chciał? Wiesz, na ile wycenił twoje życie? 
Nie odpowiedziała mu. 
Mężczyźnie nawet to pasowało, ale prowadzenie monologu sam ze sobą nie było wcale zabawne. Wolałby, aby się darła, wrzeszczała i wykłócała. Byłoby wtedy o wiele bardziej zabawnie, a tak musiał tylko opowiadać. Nawet jej reakcje nie były takie, jakie chciałby, żeby były. Gemma była uparta, silna. Ciekawe jak długo zajmie, aby ją złamać? Miesiąc, pół roku, dwa lata? Przy odpowiednich sztuczkach stanie się to prędzej niż można było się spodziewać.
— Chciał tylko sto tysięcy. Sto jebanych tysięcy, za Anabelle dałem więcej. A jest człowiekiem.
Ten krótki błysk w zielonych oczach dał mu ogromną satysfakcję. Warta mniej niż byle jaki człowiek, a była kimś ponad. Była kimś więcej niż człowiekiem, a jej własny ojciec chciał tylko sto tysięcy za nią. Miał ogromną ochotę się roześmiać. Alexander wszedł do środka i kucnął przy kobiecie. Ujął jej podbródek w dwa palce i zmusił do tego, aby na niego spojrzała. Chciał, aby widziała, że przegrała. Nie tylko z nim, ale przede wszystkim, że przegrała ze swoim ojcem. Jeszcze kilka godzin temu może i miała go w garści, może i myślała, że to on jej podlega, ale wszystko się zmieniło, gdy Devile zadzwonił. Już nie był w stanie stwierdzić co takiego usłyszał w głosie ojca Gemmy; radość, ulgę, a może mieszankę obu tych uczuć? I tylko sto marnych tysięcy, to naprawdę było smutne, jak niewiele w tym momencie jej życie było dla niego warte. Westchnął nieco głośniej, opierając łokcie o swoje kolana i spojrzał na Gemmę, jakby z łaską i współczuciem. Naprawdę źle teraz trafiła. Osobiście nie zamierzał jej tknąć, a to już powinno być dla niej ulgą. A może niekoniecznie? Sam już nie był pewien.
— Miałaś pecha, moja droga. Co? Nie odezwiesz się teraz? Nie chcesz wiedzieć, co się wydarzy?
— Zgwałcisz mnie. Jak Anabelle i resztę, prawda? I będziesz czekał, aż ci się podporządkuję — odpowiedziała i splunęła mu prosto w oko. 
Alexander oblizał usta i starł ślinę z oka. Bez zastanowienia zamachnął się i spoliczkował kobietę. Rozciął jej wargę, popłynęła z niej krew. 
— Nie waż się, nigdy więcej tego robić — wycedził — chciałabyś, żebym to był ja. 
Mina z pewnej siebie dziewczyny nagle się zmieniła. Była już inna niż dotychczas. Alexander uśmiechnął się i wyprostował. Na tę minę właśnie cały czas czekał i w końcu się jej doczekał. Zaśmiał się widząc malujący się na jej twarzy strach. Niewiele trzeba było. Czy to imię już się jej przewinęło przez myśl? Jeśli tak, to co sobie myślała? Czy wyobraziła już sobie to, co się z nią będzie działo? Jak bardzo w tej chwili była przerażona? Ogromną miał ochotę na to, aby wpłynąć na jej uczucia. Nakarmić się paraliżującym strachem, poczerpać radość z jej strachu, ale powstrzymał się przed tym. Nie teraz, jeszcze nie. Zaczeka na to. Będzie moment, kiedy ten strach będzie jeszcze większy, a wtedy nasyci się nim bardziej niż gdyby zrobił to teraz.
— Nie — szepnęła. Niespokojnie również się poruszyła. Pewnie liczyła na to, że łańcuchy nagle jej ulegną, ale nic z tego. Nie było już stąd ucieczki, nie miała gdzie uciec i doskonale o tym wiedziała, a Alexander nie mógł się już doczekać tego, co się wydarzy w przeciągu następnych dni. Ten dzień był jednak udany. Pomijając poranny wypadek, to był cholernie udany dzień. — Nie, nie proszę.
— To nie mnie będziesz błagała o litość, Gemmo — przypomniał. Cholera, jaki to był dobry dzień — jestem pewien, że Dante nie może się już doczekać spotkania z tobą.
— Nie, nie! Nie!
Wychodząc wciąż słyszał, jak krzyczy, błaga i mimo złamanej ręki, która źle się zrosnęła i sprawiała jej ból szarpie za łańcuchy. Wrzaski, szarpanie i płacz nie ustępowały. Trwały zaskakująco długo. W innej sytuacji może i by się martwił, że łańcuchy nie wytrzymają, ale nie była na tyle silna, aby je zerwać. I dobrze. Już nie mógł się doczekać kolejnej części przedstawienia. 
Pora była zadzwonić do Dantego. 
Eee... Boże nie bijcie, błagam. ;-; Wiem, wiem. Całe wieki mnie tutaj nie było. Winę zwalam na wenę, bo tej nie miałam kompletnie, a nie chciałam się zmuszać do pisania i pokazania wam byle jakiego rozdziału. Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie już wcześniej. Będę się z całych sił starać pisać dla was bardziej regularnie. <3
Opowiadanie od dawien dawna żyje swoim życiem, a w tym rozdziale wprowadziłam właśnie kolejną postać, która zakwitła mi w głowie podczas pisania (bardzo spontanicznego rozdziału) i nie wiem co z tego Dantego wyjdzie. Zobaczymy. ^^ Za ten rozdział chyba powinnam podziękować pewnej "pani", która zerżnęła całe Beauty and The Beast i publikowała pod swoim nickiem z nadzieją, że nikt się nie zorientuje. XD Anyway, jak jeszcze ktoś tutaj jest to dziękuję, że przy mnie trwacie i jesteście cały czas. Kocham wszystkich całym serduszkiem, nie dajcie się zwariować w tych głupich czasach i bądźcie zdrowi! <3 

3 komentarze:

  1. O rety jesteś! tyle czasu nie było rozdziału.
    przypadkiem weszłam i proszę! Oto niespodzianka!
    długo kazałaś na siebie czekać ale jestem zachwycona.
    jak zawsze zresztą. Aby kolejny nie był za iks wieków tylko szybciej.
    ściskam i pozostaje wierna <3 <3

    OdpowiedzUsuń