sobota, 27 lipca 2019

Rozdział trzydziesty piąty

Gemma
Alexander Devile – mężczyzna, którego bali się wszyscy, z wyjątkiem niej. Może była tylko głupią gęsią, która nie wie w co się pakuje, ale w momencie, gdy ujrzała go po raz pierwszy wiedziała, że będzie jej. Nie bez powodu zatrudniła się w biurze, w którym pojawiał się od święta, gdy miał coś do załatwienia. Zanim to zrobiła czekała ją długa droga i walka z ojcem, który skutecznie chciał ją od tego pomysłu odciągnąć. Po kimś jednak miała ciężki charakter i na pewno nie było to po tej miernocie, która wydała ją na świat. Kilka gróźb, mocno zaciśnięte blade, długie palce u szyi i dostawała to, czego chciała. Gemma Atwood była urodzoną aktorką, od najmłodszych lat była przyzwyczajana do tego, że dostaje wszystko – począwszy od zabawek, a zakończywszy na żądaniu krwi prosto z nadgarstka od matki, która nawet nie zająkała się słowem i jak ostatnia idiotka odsłaniała wiecznie poraniony nadgarstek. Być może to moment, w którym zabiła własną matkę ją zmienił, a może ten, w którym pierwszy raz rzuciła się ojcu do gardła – sama nie wiedziała. Po tych incydentach wiedział już, że nie można z nią zadzierać. Miała od najmłodszych lat podsuwaną najlepszą krew pod nos, rosła w siłę i w końcu, choć ojciec był od niej ponad czterysta lat starszy, okazała się być silniejsza nawet od starego wampira. Miała wciąż jednak instynkty, dzięki którym wiedziała, kiedy ma zachowywać się, jak tępa idiotka. Pierwsze poznanie Alexandra w biurze, gdzie dała mu się podejść, zachowywać się, jakby miał nad nią kontrolę, co nie było nigdy prawdą. A teraz po miesiącach udało się jej go mieć. 
Leżał bez ruchu obok, w pełni jej ufając. Trzymała dłoń na jego piersi i wystarczył jeden ruch, aby ją zanurzyć wewnątrz jego ciała i wyszarpnąć wciąż bijące serce, zgnieść je i raz na zawsze pozbyć się wroga wszystkich. Mimo to nie poruszyła się, wzrokiem lustrowała jego nagi tors, twarz. Zapamiętywała drobne szczegóły. Przesunęła dłonią z piersi na umięśniony brzuch, paznokciami musnęła podbrzusze, na co jego ciało zareagowało lekkim drżeniem. Tak niewiele trzeba było mężczyznom, żeby pobudzić w nich jakiekolwiek emocje. Chciała wsunąć ją pod materiał pościeli, gdy nagle poczuła zaciskające się na jej nadgarstku palce. 
— Chciałam być miła — warknęła wyszarpując dłoń z jego uścisku — jeszcze godzinę temu absolutnie ci nie przeszkadzało, że ją tam trzymam — dodała przewracając oczami. 
Wcale nie oczekiwała od niego odpowiedzi, a już na pewno nie werbalnej. Jego czyny w zupełności jej wystarczyły, a która słowna zaczepka sprawiła, że już nie leżał obok, a na niej. Trzymał teraz w uścisku obydwa nadgarstki pół-wampirzycy. Dobrze, niech myśli, że to on jest w kontroli. Pościel zsunęła się na bok, z czego kobieta niemal od razu skorzystała, po raz kolejny obejmując wzrokiem tyle, ile się dało. Jej wzrok nie mógł ujść jego uwadze, zauważyła tę zmianę w wyrazie jego twarzy. Nieco kpiący uśmieszek, błysk w oczach, które być może i spoglądały z pogardą, ale miały w sobie też coś na kształt podziwu. Rozszerzyła nogi, uniosła biodra i dała mu pełen dostęp do siebie. Na ruch ze strony nieśmiertelnego nie musiała wcale długo czekać, zaledwie chwilę później czuła już go w sobie. Ich ciała po raz kolejny odnalazły wspólny rytm, usta miażdżyły się nawzajem. Gemma otrzymała to, czego chciała. 
Zamierzała sięgnąć po jeszcze więcej. 

~*~

Wyswobodziła się z jego uścisku. 
Obudziła się kilka minut temu. Dopiero teraz udało się jej zasnąć po kolejnej turze udanego seksu z wampirem, który wydawał się nie tracić energii, a mimo to teraz drzemał niczym dziecko. Jej pasował układ śpiącego nieśmiertelnego, który nie będzie jej przeszkadzał w tym, aby sobie pomyszkowała po jego rzeczach. Nachyliła się nad mężczyzną i złożyła jeszcze krótki pocałunek na jego ustach, dłonią dotknęła policzka i ostrożnie wślizgując mu się do umysłu upewniła się, że przez najbliższą godzinę wciąż będzie spał i nie przebudzi się. Wolała, aby nie pokrzyżował jej planów. Zsuwając się z łóżka odnalazła ich ubrania, które leżały na podłodze i w większości były rozerwane i nie nadawały się do kolejnego założenia. Przeszła się przez pokój, odsłoniła zasłonki i okazało się, że słońce powoli wstaje. Musieli spędzić tu naprawdę całą noc, bo doskonale pamiętała, że wchodząc do jego domu zegarek wskazywał dziewiątą wieczorem. Zajrzała do pierwszej szuflady w komodzie, która okazała się być szufladą na bieliznę. Mało zainteresowana zasunęła ją i otworzyła kolejną, tym razem były w niej różne t-shirty i koszule. Zauważyła, że mężczyzna nosił zwykle ciemne kolory i takie głównie były tutaj. Skórzana kurtka, czarna bluzka i ciemne jeansy, połączenie idealne. Lub skrojony na miarę garnitur, w którym prezentował się równie przystojnie co i bez niego czy bez czegokolwiek. W zasadzie w tej chwili nie chciała myśleć o nim w jakimkolwiek ubraniu. Leżał rozłożony na łóżku, całkiem nagi i bezbronny. Odwróciła się w stronę łóżka, aby jeszcze raz spojrzeć na mężczyznę. Przekręciła nieco głowę uważniej przyglądając się nagiemu mężczyźnie. Uśmiechnęła się, a następnie założyła na siebie czarną, zapinaną na guziki koszulę. W tym pokoju poza podstawowymi rzeczami nie było nic, co mogłoby ją zainteresować. Przejrzała nawet łazienkę, ale i tam poza szampanem, którego nie wypili i wanną wciąż pełną wody nie było nic. Mokre ślady na podłodze zdążyły wyschnąć, a gdyby nie szampan i wanna pełna wody nie byłoby po tu żadnego innego śladu po ich zabawie. Sypialnia i łazienka okazały się być zupełnie bezwartościowe do przeglądania. Krótko jeszcze zerknęła na Devile, aby upewnić się, że ten wciąż śpi, gdy wychodziła z pomieszczenia. Miała na uwadze cały czas to, że obecna była tu Betty, która mogła podnieść w każdej chwili alarm, gdyby zorientowała się, że Gemma tu węszy. Z jednej strony było jej żal dziewczyny, ale miała to na własne życzenie. Mając w żyłach krew kogoś tak potężnego, była nikim. Wystarczyło choć trochę się chcieć ustawić, pokazać pazury, które z całą pewnością miała, tylko głęboko schowane. Gemma wiedziała, że gdyby nie wzięła spraw w swoje ręce skończyłaby dokładnie tak samo, jak biedna Betty. W przypadku pół-wampirów śmierć była wybawieniem, ona miała na tyle szczęścia i rozumu, aby postawić na swoim. Stała się oczkiem w głowie matki i ojca, co w późniejszym wieku nauczyła się wykorzystywać i proszę – kręciła się po rezydencji Alexandra Devile, którego obawiali się wszyscy. 
Rezydencja była sporych rozmiarów, a z tego co udało się jej zauważyć miała pełno różnych pokoi. Wiele z nich z pewnością było zamknięte, a bez odpowiedniego klucza się tam nie dostanie. Szukała jednak jednego, konkretnego pokoju. Zielonooka przechadzała się po dość długim korytarzu, próbując dostać się do pomieszczeń, ale za każdym razem, gdy naciskała klamkę te okazywały się być zamknięte. Mogła je wyważyć, ale nie chciała robić niepotrzebnego hałasu, a jej zdolności nie sięgały aż tak daleko, aby bez problemu spróbować otworzyć jedynie siłą umysłu zamek. Mogła uśpić nieśmiertelnego, choć na krótko, a to już ją przerastało. Przystanęła na krótki moment nasłuchując; spokojny oddech Alexandra jej nie interesował, ale za to bicie ludzkiego serca owszem. Doszedł też słodki, kuszący zapach świeżej krwi. Odetchnęła głębiej, zaciągając się słodkim zapachem. Samokontrola była świetna, potrafiła się opamiętać, a teraz jednak, gdy czuła ten zapach tak blisko odnosiła wrażenie, że powstrzymanie się przed urządzeniem sobie polowania okażę się być zadaniem, które wystawi ją na próbę.
Wolnym krokiem skierowała się w stronę schodów. Zeszła z nich wolno, dłonią sunąć po poręczy. Może w ten sposób chciała przedłużyć to, co miało bez wątpienia nastąpić dalej. Szła wolno, a z każdym krokiem ten zapach był coraz silniejszy. Tak samo jak bicie serca coraz głośniejsze. Wiedziała z kim ma do czynienia, pamiętała dziewczynę, którą Alexander przyprowadził ze sobą na bal. Cała w bieli prezentowała się pięknie, ale oko nieśmiertelnych potrafiło wychwycić to, czego ludzkie nie potrafiło. Towarzyszka Devile była skatowana, jednak kto miał na tyle odwagi, aby o tym mówić wprost? Zawsze był ponad prawem i nikt, nawet Erick nie był w stanie go powstrzymać, a to nie oznaczało niczego dobrego dla wampirów jak i ludzi. Gemma była już na dole, schody wychodziły prosto na ogromne drzwi wejściowe, a po jej prawej stronie był salon. Natomiast na lewo… och, z lewej strony czuła ten zapach i słyszała bijące, pompujące krew serce. To tam musiała się udać. Bezszelestnie wślizgnęła się do pomieszczenia, które okazało się być kuchnią. Dostrzegła ją przy kuchennym blacie, tak samo jak drobne krople krwi i intensywny zapach, który teraz całkiem nią zawładną. Ta krew… och, nie mogła jej porównać do niczego innego. Miała wiele partnerów, którzy służyli jej za żywe torebki z krwią, korzystanie z banków nigdy nie było dla niej. Świeża krew prosto z żyły była tym, co wampiry oraz pół-wampiry uwielbiały najbardziej, czego potrzebowały, aby przeżyć. Przygryzła wargę wahając się czy powinna robić ten kolejny krok. Nie prowadziło to do niczego dobrego. Była tak blisko, ale czy naprawdę zrobi coś złego? Podążała tylko za instynktem, a jego przecież nie wolno było ignorować.
— Idealnie zeszłam na śniadanie.
Wysunęła białe kły, które błysnęły w kuchennym świetle. To była kwestia sekund, gdy rzuciła się do gardła młodej kobiety nim ta zdążyła chociażby krzyknąć. 

Anabelle
Co zrobiłam źle? Dlaczego już mnie nie chce? Dlaczego stałam się mu niepotrzebna?
Zadręczała się tymi pytaniami cały czas. Czekanie na wybuch było o wiele gorsze od faktycznego uderzenia. Jeszcze kilka tygodni temu potrafiła przewidzieć co stanie się następnego dnia. Teraz, gdy panował spokój wszystko analizowała po pięć razy. Powinna skupić się na liście i świadomości, że jej ojciec odebrał sobie życie. List miała dobrze ukryty, wracała do niego co jakiś czas. Żałował swoich czynów, ale czy to w jakikolwiek sposób go tłumaczyło? Sama wiele razy o tym myślała. Najbardziej obawiała się jednak tego, że zdążyłby ją uratować, a wtedy… och naprawdę nie chciała, aby ją ratował. Nie tyle co wiedziała, a przeczuwała co by się stało, gdyby udało mu się ją uratować. Do tej pory błagała i modliła się o śmierć w nicość, a po tym, och po próbie samobójczej nie byłaby zapewne nawet w stanie pomyśleć o tym, aby umrzeć wijąc się w konwulsjach z bólu, podczas gdy on żerowałby na jej cierpieniu. Wraz byłoby to lepsze od niewiedzy. Od tygodni już jej nie dotknął, gdy Florence zabrała ją ze sobą pierwszy raz do Londynu wracała do zdrowia. Wszystkie siniaki, zadrapania zniknęły. Jedyne co mogło świadczyć o jej dość niestabilnym stanie była waga, która była mocno zaniżona, blada cera. Wręcz biała. Czuła się jak w pułapce, o wiele bardziej niż na początku, gdy codzienność wyglądała niemal identycznie. Brzmiało to absurdalnie, ale szło się przyzwyczaić do tego wszystkiego, co robił jej Alexander. Bez jego bolesnego dotyku noce wydawały się być… puste. Fizycznie wręcz bolało ją, gdy zasypiała, a jego nie było obok. Dawało jej to też możliwość ucieczki, znikał na całe dnie i noce, wystarczyłby jej dzień, może dwa, aby znaleźć się dość daleko od tego miejsca, aby spróbować nowego życia. Tylko nie było to przecież tak łatwe, gdy wciąż gdzieś tam wewnątrz miała nadzieję, że się pojawi i wrócą do tego, co było wcześniej.
Tego wieczoru wyjątkowo poczuła złość. To uczucie było jej obce. Zawsze pojawiał się strach, ból, odraza. Złość przestała odczuwać wiele miesięcy temu. Och, ta kobieta była piękna. Długie, smukłe nogi, które odsłaniała mając na sobie kusą sukienkę. Wysokie szpilki dodatkowo wydłużały jej nogi, a długie, ciemne włosy opadały falami na plecy. Zadziorne spojrzenie zielonych tęczówek nie mogło umywać się do jej byle jakich brązowych oczu. Była chodzącą pięknością i nic dziwnego, że Alexander się nią zainteresował, a ona została na szarym końcu. Zapomniana. Widziała ją tylko na krótko przy wejściu, gdy pomagał jej z płaszczem. Te parę sekund jej w zupełności wystarczyły, aby zapamiętać, jak wampirzyca wyglądała i porównać ją do siebie. I nic dziwnego, że nieśmiertelny przestał nią nią interesować, kiedy miał u swojego boku tak piękną kobietę.
Starała się też ich nie słuchać, a choć rezydencja była duża to było ciężko całkiem się wyciszyć. Ostatnie tygodnie spędzała głównie w bibliotece, gdzie miała spokój od wszystkiego i wszystkich. Tym razem okazało się, że znajduje ona się stanowczo zbyt blisko sypialni, w której przebywali. Każdy jęk, wypowiedziane imię bruneta ją bolało i było niczym cios prosto w serce. Jednocześnie to brzmiało tak… nieprawdopodobnie. Przecież każdy normalny na jej miejscu cieszyłby się, że ma spokój i nie musi znosić obecności nieśmiertelnego, ale nie ona. Jej było zwyczajnie przykro. Przebywanie w bibliotece wciąż było bezpieczniejsze niż powrót do swojej sypialni, która była jeszcze bliżej. Do wyboru również mogła mieć zejście na dół, gdzie przebywała, jeśli akurat miał na tyle podły humor, aby zaciągnąć ją tam siłą, ale chłód jaki tam panował, brak łóżka czy chociażby materaca sprawiał, że wolała słuchać tamtej dwójki i zagryzać z bezsilności palce niż siedzieć sama na dole i marznąć. Było tak przynajmniej przez jakiś czas, w którymś momencie ostatecznie udało się jej zasnąć na fotelu, który już nie pierwszy raz ją gościł podczas snu. Od miesięcy nie spała dobrze, zwykle było to tylko kilka krótkich godzin, a z przyzwyczajenia budziła się wraz ze wschodem słońca i było również tak i dzisiaj. Po przebudzeniu pierwsze co, to zabolały ją plecy, gdy się przebudziła. Mogła się tego spodziewać, ból był tak naprawdę niczym w porównaniu z tym, co przeżyła wcześniej. Po rozchodzeniu zupełnie znikał, a Anabelle mogła zacząć nowy dzień. W rezydencji panowała całkowita cisza, wszyscy najwyraźniej wciąż spali i dawało jej to kolejną szansę na ucieczkę. Miała na sobie ubrania, miała też odpowiednie obuwie, dzięki czemu nie musiałaby biec na boso. A mimo to przechodząc obok drzwi wejściowych nawet nie spojrzała w ich stronę. Wystarczyło tylko nacisnąć na klamkę. Mogła też zabrać auto, przecież wiedziała, gdzie trzymał kluczyki. Fakt faktem nie prowadziła do długiego czasu i mógł się obudzić zanim ona by odpaliła samochód, ale również mogło jej to dać szansę na szybszą ucieczkę. Grzecznie podążyła do kuchni. Lodówka była pełna krwi w torebkach, ale i dla siebie też coś tam znalazła. W ostatnim czasie było w niej coraz więcej produktów, które jej odpowiadały i było to z jednej strony przerażające. Bywały dni, gdy nie miała co jeść, a i tak cudem było wyproszenie o chociażby szklankę wody. Lubił ją w ten sposób dręczyć jako kruchy człowiek potrzebowała wody do przeżycia. Zdarzało się, że długo na nią czekała, ale nie dopuściłby do tego, aby się całkiem odwodniła. Jakby chciał, aby umarła nie dbałby o nią, prawda? Może produkty nie były najwyższej jakości, ale przede wszystkim były i mogła z nich korzystać. Rozsądek zawsze jej podpowiadał, aby jadła małymi porcjami. Zakupy robił dla niej rzadko, pewnie wysyłał po nie Betty, bo jakoś nie wyobrażała go sobie z koszykiem w supermarkecie, a nie mogła zużyć wszystkiego na raz, aby później nie cierpieć. Choć może teraz, skupiony na zielonookiej nieśmiertelnej nawet nie zauważyłby, gdyby się zagłodziła. To zawsze było jakieś wyjście.
Kroiła w ciszy pomidora. Skupiona zupełnie na swoich myślach, odległych i niezwiązanych z przygotowywaniem marnego śniadania, nie zwróciła uwagi na chwilę, w której nóż ześlizgnął się z owocu i przeciął opuszek w środkowym placu. Syknęła cicho od razu odrzucając od siebie nóż. Deska do krojenia, tak samo jak i blat zdążyły pokryć się drobnymi kroplami krwi. Palec krwawił dość mocno, automatycznie przysunęła zraniony palec do ust. Nie była teraz wcale pewna czy znajdzie gdzieś tu plaster, którym mogłaby zakleić ranę. 
Zupełnie nie słyszała zbliżających się do pomieszczenia kroków. Nawet gdyby teraz pojawiła się za nią grupa wampirów nie byłaby w stanie ich wyczuć. Te istoty zachowywały się w zaskakujący sposób cicho i jako człowiek nie miała żadnych szans, aby wyczuć, czy są w pobliżu czy też nie. Dopiero drapieżny głos, który usłyszała uświadomił jej, że nie znajduje się w kuchni sama.
— Idealnie zeszłam na śniadanie.
Gwałtownie odwróciła się w stronę głosu. Dostrzegła wampirzycę z wczorajszego wieczoru. Tylko nie była w pełni ubrana. Wysunięte kły, dziki błysk w oczach nie wróżyły niczego dobrego. Anabelle tylko przez zaledwie parę sekund wpatrywała się w nieznajomą. Nie zdążyła nawet krzyknąć, kiedy ta rzuciła się jej do gardła. Ból, który poczuła w chwili, gdy jej kły zatopiły się w szyi był nie do opisania. Z jej ust wyrwał się tylko jęk, gdy nieśmiertelna szarpnęła głową, co doprowadziło do powiększenia rany na jej szyi. Już i tak była słaba, nawet jeśli przez ostatni czas miała okazję do tego, aby nieco wyzdrowieć to jednak nie była w swojej najlepszej formie. Traciła krew, siły i już od samego początku nie miała jak z nią walczyć. Przez tyle miesięcy pragnęła umrzeć, chciała umrzeć i zapewne byłoby to dla niej teraz wybawieniem, ale nie mogła umrzeć teraz. To nie był jej czas. Resztkami sił kopnęła ciemnowłosą w podbrzusze, co dało jej efekt zaskoczenia. Uderzenie nie mogło jej boleć, ale dało Anabelle parę sekund na ucieczkę.
— Ty suko — warknęła. Zmaterializowała się przy brunetce, gdy ta próbowała uciec. Dłonią pchnęła ją na szafki, w efekcie uderzyła głową o ostry kąt szafki. — Pożałujesz tego.
Czuła na twarzy i szyi lepką maź, która ją rozpraszała. Trzymała się na nogach jeszcze tylko i wyłącznie dzięki temu, że po uderzeniu złapała się blatu, który uchronił ją od upadku. Nie miała jednak w sobie tyle sił, aby się utrzymać. W oczach wampirzycy szalała wściekłość. W zielonych tęczówkach można było dostrzec czerwone drobinki, a to już zdecydowanie nie prowadziło do niczego dobrego. Nawet nie zwróciła uwagi na spływające po policzkach łzy. Miała przed sobą rozszalałą nieśmiertelną, żadnej broni ani drogi ucieczki. Musiała się bronić, musiała przetrwać. Nie miała zbyt dużego pola do popisu, cokolwiek by nie zrobiła, ona, była silniejsza i szybsza, efekt zaskoczenia już wykorzystała. A tak przynajmniej się jej wydawało, dopóki kątem oka nie dostrzegła noża, którym wcześniej się skaleczyła. Zaryzykowała. Wciąż podpierając się jedną ręką o blat drugą chwyciła nóż, który pewnie już leżał w jej dłoni i w momencie, kiedy ciemnowłosa rzuciła się na nią Anabelle wyciągnęła rękę z nożem przed siebie. Usłyszała jęk, warknięcie i gdy odważyła się spojrzeć, okazało się, że i tym razem się jej udało.
— Jesteś martwa — wycedziła. Złapała ją za nadgarstek ręki, w której trzymała nóż i ostrożnie się wycofała wyciągając go ze swojego brzucha. Będąc o wiele silniejszą, udało się jej przekręcić dłoń Anabelle w ten sposób, aby ostrze noża było kierowane teraz w jej stronę. Prosto w serce.
Ostrze noża przecięło delikatną skórę i już teraz była pewna, że to jej ostatnie chwile.

Um... dzień dobry? ;-;
Tak wiem, dawno mnie tutaj nie było i sama siebie za to winę. Spodziewałam się, że ten rozdział pojawi się o wiele wcześniej, a tymczasem kazałam wam trochę czekać. Ale to chyba nic nowego ze mną. Nie chciałam też wrzucać byle czego, a wena dziś dopisała i tak oto mamy Gemmę i Anę, jeszcze nie wiem do czego doprowadzi to spotkanie. Opowiadanie już dawno przestało iść tak, jak sobie to zaplanowałam i żyje swoim życiem. Zapewniam, że gdyby miało być tak, jak planowałam to skończyłoby się ono na dwudziestym rozdziale... Ale, nic więcej nie zdradzam.
Mam nadzieję, że uda mi się w końcu przejść do ważniejszych wydarzeń w opowiadaniu, bo nie ukrywam, że chciałabym się z wami już podzielić tym, co zostało zaplanowane dla głównej bohaterki.
Jak zawsze dziękuję za waszą cierpliwość i że wciąż tutaj jesteście, dodajecie skrzydeł. Rozdział z dedykacją dla wszystkich czytelników, zarówno tych co są zawsze, co byli i co będą. Paskudna ze mnie autorka, często znikam, ale nigdy na stałe. To co? Do następnego!
Trzymajcie się ciepło i udanych wakacji misie!

6 komentarzy:

  1. Okej, komentuję. Chociaż działo się tyle, że zebranie myśli to niezłe wyzwanie, wiesz? :D Swoją drogą, co to ma być? Nie było mnie tu od lipca i mam do nadrobienia tylko jeden wpis. ZBRODNIA.
    Tak się nie robi. Za dużo roznegliżowanego Alexa jak na moje biedne serduszko, no! To nic, że jest potworem i zdania o nim nie zmienię. Jak się ma ciało i twarz Iana, to po prostu i tak robi się wrażenie.
    Ech, Gemma, Gemma… Wciąż jestem ciekawa tej postaci. Mroczna psychopatka, która może okazać się nawet gorsza niż sam Devile — a to już nie lada wyzwanie. I powiew świeżości, bo ta historia już od jakiegoś czasu żyje własnym życiem. Wyszliśmy z zamkniętego, pełnego układu między Alexem i Aną. I mam takie wrażenie, że jak już do tego wrócisz, zaboli mocniej, niż gdybyś bez przerwy ciągnęła tę jej spiralę cierpienia.
    Myśli Any są zastanawiające. Teraz dopiero widzę jak ryzykujesz z tą zazdrością, chociaż dalej uważam, że to coś zrozumiałego. Syndrom sztokholmski skądś się jednak wziął, prawda? W zasadzie powiedziałabym, że dziewczyna jest na skraju kolejnego załamania — śmierć ojca, te nagłe zmiany, zabicie tego chłopaka… Ludzka psychika wbrew wszystkiemu jest krucha. A Ana za długo trwa w piekle, które zgotował jej Alex, by ot tak się uwolnić. W tym częsty problem — ofiara nie chce i nie potrafi żyć dalej, bo… naprawdę się przyzwyczaja. Nie wyobrażam sobie tego, ale zarazem zdaję sobie sprawę, że to możliwe.
    Końcówka cudo i nawet nie mogę nakrzyczeć na urwanie w takim momencie, bo sama robię to cały czas. xD Akcja z nożem to już w ogóle. Anabelle może i jest krucha, ale to nie znaczy, że nie potrafi się bronić. I to mega mi się podobało, bo po prostu czuję jak ona nasiąka mrokiem, którym charakteryzuje się świat wampirów — bo co innego jej tak naprawdę pozostawało, jeśli nie naturalne pragnienie przeżycia?
    Chcę więcej. Teraz z czystym sumieniem mogę o to dręczyć. ;]

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
  2. Haloo gdzie rozdziały czekam z niecierpliwością <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka, czy będzie kolejny rozdział? Bardzo fajne opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń