Anabelle
Wydarzenia
z balu były czystą abstrakcją.
Zupełnie
nie docierało do niej, że naprawdę pozbawiła drugiego człowieka życia. Nie
chodziło nawet o to, że sam się na nią rzucił i pragnął zrobić to samo, czego
ona się dopuściła kilka minut później. Na szyi cały czas czułą zaciskające się
palce chłopaka. Przełykając ślinę miała wrażenie, że ścisk jest zbyt mocny,
dusiła się, traciła powietrze. Wspomnienie tamtej nocy wracało do niej cały
czas i nie pozwalało nawet na chwilę wytchnienia. Nawet we śnie nie mogła od
tego uciec. Jak tylko zamknęła oczy pojawiały się od razu obrazy związane z
tamtym wieczorem. Nie zawsze były one wyraźne, jednak podświadomie doskonale
wiedziała, że chodzi właśnie o to. Czasem dłoń, którą wykonała ostateczny ruch,
wydawała się jej ciążyć. Niewidzialne ostrze trzymane przez nią ciągnęło w dół.
Zamordowała kogoś. Z zimną krwią i nawet się tym wcale z początku nie przejęła.
Zabiła dawnego przyjaciela, a raczej kogoś kogo uważała za bliską osobę. Nie
liczyło się to, że wcale się tak naprawdę nie znali. To było doprawdy bez
znaczenia, ale kiedy go tam zobaczyła, zwyczajnie uznała, że ma jakiekolwiek
prawo podejść i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Prędko okazało się, że nie
miała w tej sprawie nic do powiedzenia, a on od dawna miał wyrobione zdanie na
jej temat. Czy o tym właśnie opowiadali jej rodzice bliskim? Całą drogę myślała
nad tym, jakimi kłamstwami karmią osoby zainteresowane jej nagłym zniknięciem.
Musieli przeczuwać, że coś jest nie tak, skoro brunetka nagle zniknęła z domu.
Przestała pojawiać się gdziekolwiek, nawet w obecności matki czy ojca. W końcu
zaczęli zadawać pytania, pojawiły się spojrzenia. Najłatwiej było uciec w
kłamstwo. Powiedzieć, że córka się puściła za pół miliona. Tylko tyle chciała i
oddała się całkowicie wampirowi; jednemu z najbardziej wpływowych w tym kraju.
Oni nie ucierpieli, a wręcz im współczuli. Natomiast z Anabelle zrobili tą
najgorszą, która zostawiła ukochaną rodzinę. Może nawet w pewien sposób było
tak lepiej? Może faktycznie dobrze, że zostało to przedstawione w ten sposób?
Czy naprawdę chciała być przez innych postrzegana jako ofiara? Czy cokolwiek by
to zmieniło, gdyby prawda wyszła na jaw? Nie chciała poznawać odpowiedzi na to
pytanie. Nie potrzebowała wiedzieć, co myśleliby ludzie o młodej dziewczynie,
która została wyciągnięta siłą z własnego domu i oddana w łapska
nieśmiertelnego. Czasem było lepiej żyć w nieświadomości.
Spodziewała
się najgorszego, po powrocie. Do domu, ale
to nigdy nie był jej dom. To było jej więzienie. Jej piekło. Do tej pory nie
potrafiła zrozumieć, dlaczego nagle tak po prostu uznała, że zgodzi się z nim i
sama powie, że jadą do domu. Może był to po prostu impuls, któremu się poddała.
A może po prostu chciała chociaż przez chwilę udawać, że ma miejsce, do którego
może wrócić – że ma po prostu dom. Ślady krwi na śnieżnobiałej sukni cały czas
przypominały jej o wydarzeniach, nie potrafiła ich wyrzucić z głowy. Drogę
pamiętała jak przez mgłę, tak samo następne dni były, aż nazbyt spokojne. Oboje
udawali; Alexander był dziwnie miły z tym niepokojącym uśmiechem na ustach,
którego nie potrafiła rozgryźć. Ona natomiast jak zawsze siedziała niemal cały
czas w jednym miejscu czekając tylko na moment, aż wszystko się rozpadnie. W
końcu musiał nadejść ten moment. Chwila, kiedy nie wytrzyma tego spokoju, gdy
podniesie najpierw głos, a później rękę. W przerażeniu czekała, aż pojawi się
chwila, kiedy po prostu złapie ją za włosy i zaciągnie na górę, nie zważając na
jej krzyki, płacz czy prośby. W tym nerwowym oczekiwaniu na najgorsze
wyobrażała sobie jak zrywa z niej ubrania, słyszała krzyk i czuła ból, ten
nieustępujący ból w podbrzuszu. Ale dni mijały, a on był po prostu nieobecny.
Zupełnie jakby nie zwracał uwagi na to, że w jego rezydencji wciąż mieszka
człowiek. Człowiek, którego sobie sam tu przyciągnął i z którym robił co
chciał, kiedy chciał. Teraz chyba zwyczajnie o jej istnieniu zapomniał, jakby
nic już nie znaczyła.
Czekała
przez kilka dni.
Przez
większość czasu była sama z Betty. Nawet nie słyszała, aby jej mówił, że ma na
nią uważać. A jeszcze nie tak dawno przecież przed każdym wyjściem groził, że
jeśli ucieknie, konsekwencje poniosą obie i będą tego bardzo żałować. Teraz,
gdy wychodził słyszała tylko przekręcany zamek w drzwiach, który i tak przecież
nie był żadnym zabezpieczeniem. Miała tak wiele okazji, aby po prostu wyjść.
Momentami nie było go przez ponad dwadzieścia cztery godziny, a to dawało aż
nazbyt wiele czasu, żeby uciec. A jednak jak głupia kwoka trwała, czekając na
powrót mężczyzny. W środku nocy budził ją dźwięk otwieranych drzwi. Czekała
wtedy skulona, aż jej własne się otworzą i zobaczy w nich sylwetkę mężczyzny,
ale nic takiego się nie działo. Powinna poczuć ulgę, ale tak nie było.
Próbowała zrozumieć, czy zrobiła coś źle, może powiedziała za którymś razem coś
nie tak i stąd brała się jego obojętność? Nie znała odpowiedzi na to pytanie,
ale nie chciała też go zadawać.
Czuła,
że nadeszły zmiany, których nie rozumiała. Powinna się cieszyć ze swobody,
którą jej dawał, gdy nie chciał nawet na nią spojrzeć. Nie potrafiła tylko
stłumić tego uczucia, które cały czas gdzieś tam w niej było. Ciężko było je
opisać, a jeszcze ciężej zrozumieć, dlaczego w ogóle przejmuje się tym, że
Alexander nie zwraca na nią uwagi. Miała czas dla siebie, a raczej czas na to,
aby naprawdę jej ciało się zregenerowało. Ślady po siniakach, zadrapaniach
powoli znikały. Teraz były już jasnożółte bądź brązowe. Ale tylko jej ciało
było tym, co wracało do normy.
To
był kolejny taki sam dzień, jak poprzednie. Alexander wyszedł, zostały tylko we
dwie z tym podłym kocurem, który wiecznie wyglądał, jakby zamierzał się rzucić
na nie z pazurami i wydrapać oczy. Wyglądał przerażająco i nawet nie próbowała
do niego podchodzić, choć kochała zwierzęta. Charakterek musiał przejąć po
swoim właścicielu, ale w tej kwestii było sprzeczne kto był czyim właścicielem.
Jeśli Anabelle pojawiała się w salonie spoglądał na nią z góry, że swojego
miejsca i obserwował. Wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby się okazało, że w jakiś
pokręcony sposób potrafi donosić swojemu panu o wszystkim, co dzieje się w
domu. Jakakolwiek nie byłaby prawda, Łysek ją po prostu przerażał.
Była
tu tak naprawdę sama i nie miała co robić. Próbowała parę razy zagadać do
Betty, ale dziewczyna nie wydawała się być wcale chętna do tego, aby jakkolwiek
z nią rozmawiać. Siedziała przez całe dnie w bibliotece, do której zawsze miała
bezpośredni dostęp. Można było tu znaleźć chyba każdy gatunek. Dzięki temu się
nie nudziła, a na pewno nie aż tak bardzo. Dopóki Alexander nie zwracał na nią
uwagi, biblioteka wydawała się być bezpiecznym miejscem, do którego zawsze
mogła się udać i po prostu zniknąć na parę godzin, zaczytując się w książkach.
Teraz było identycznie, przeszła się wzdłuż i wszerz po bibliotece, uważnie
przeglądając tytuły, które ją zainteresowały i z wybraną książką udała się do
fotela. Można byłoby stwierdzić, że ma idealne życie; piękna biblioteka,
wysokie i wygodne fotele, obok stolik, na którym stał zestaw do herbaty, którą
przyniosła dla niej chwilę wcześniej Betty. I ciasteczka, ale ich nie odważyła
się ruszyć. Siedziała zaczytana w historii dziewczyny z dobrego domu, która
zdecydowała się na ucieczkę z nieznanym sobie mężczyzną. Nawet przez moment
zastanawiała się skąd takie książki w zbiorze Devile, ale niezbyt długo
zaprzątała sobie tym myśli. Nie usłyszała otwieranych drzwi, dopiero, kiedy
usłyszała cichy głos wołający jej imię podniosła wzrok znad książki. Widok
Betty był zaskoczeniem, a jeszcze bardziej zaskoczyła ją trzymana przez nią
farba do włosów. Anabelle spojrzała pytająco na półwampirzycę, oczekując
odpowiedzi bądź jakiegokolwiek wyjaśnienia.
—
Potrzebuję pomocy — odpowiedziała — muszę pofarbować włosy.
—
Dlaczego?
Nie
spodziewała się usłyszeć takiego słowa z ust dziewczyny. Miała zawsze ładne,
długie jasne włosy i Anabelle nie widziała sensu w farbowaniu ich. A
przynajmniej nigdy wcześniej nie brała pod uwagę tego, że dziewczyna może to
robić. Odłożyła jednak książkę, zaznaczając moment, w którym skończyła i
podniosła się z miejsca. Odpowiedzi się nie doczekała. Betty odwróciła się na
pięcie i odeszła. Brunetka była jednak zbyt ciekawa sytuacji, w której się
znalazła i od razu podążyła za dziewczyną. Odnalazła się w malutkiej łazience
na dole, która wyglądała jakby należała tylko i wyłącznie do Betty. Na
niewielkiej umywalce była postawiona farba i jeśli się nie myliła, również
rozjaśniacz.
—
Mam naturalnie ciemne włosy — odpowiedziała z wolna rozczesując włosy palcami —
muszę je przed nim ukrywać. Tak jest po prostu lepiej.
Jej
odpowiedź ją zaskoczyła i nie potrafiła tego ukryć. Nie sądziła, że kolor
włosów mógłby być jakąkolwiek przeszkodą czy cokolwiek znaczyć. Betty musiała
wyczuć zdziwienie Anabelle, ale nie zdobyła się na to, aby jej wytłumaczyć o co
chodzi. Przez moment sama Anabelle nie była pewna czy Betty wie czemu musi
farbować włosy. Może w tej kwestii lepiej było po prostu nie zadawać pytań i
zwyczajnie pomóc. Sama brunetka uznała, że będzie lepiej jak po prostu jej
pomoże z włosami. Nie robiła tego nigdy, ale to nie mogło być trudne. Musiała
tylko przecież podążać za wskazówkami, które były na opakowaniu pudełka. Efekt
końcowy nie był taki, jak sobie wyobraziła, ale nie było źle. Betty chyba nawet
nie przejmowała się tym, jak wygląda i miała po prostu mieć tylko jasne włosy.
Farbując je, zauważyła nieco odrostów, ciemnych i zrozumiała, że to one były
powodem, dla którego chciała pomocy. Chciała poznać odpowiedzi na te pytania,
ale nie chciała tak naprawdę. Czuła, że kryje się za tym straszna prawda. Po
raz pierwszy od miesięcy usłyszała szczere „dziękuję” i choć nie było to nic
takiego, poprawiło jej nastrój. Dzisiejszy dzień był zaskakująco dobry. Alexandra
wciąż nie było i na swój sposób traktowała to jako dobry znak. Miała swobodę,
nawet jeśli przez wiecznie obserwującego kota czuła się, jakby ciągle obserwował
ją nieśmiertelny.
Chcąc
nie chcąc, cały czas zastanawiała się nad włosami Betty. Z jednej strony nie
było to nic zaskakującego, ale z kolei nie wiedziała też do końca jaki motyw
się za tym kryje. I choć była ciekawa po prostu czuła, że nie powinna była
zadawać pytań, które nie dotyczą jej. Krążyła z kata w kąt. Próbowała, ale nie
umiała znaleźć sobie miejsca. Czuła po prostu, że lepiej będzie nie zadawać
pytań, które mogłyby ją wprowadzić w niepotrzebne kłopoty. Tych miała już
wystarczająco wiele, a prosić się o kolejne na własne życzenie… wolała już żyć
w niewiedzy.
Zasnęła.
Drgnęła
słysząc podniesione głosy. Była w sypialni na górze, za zamkniętymi drzwiami, a
jednak mimo to udało się jej usłyszeć głosy dochodzące z dołu. Leżała przez
kilka sekund zastanawiając się czy powinna się ruszyć. Przemyślała wszystkie za
i przeciw i wysunęła nogi z łóżka. Zimnymi stopami dotknęła podłogi. Miała już
wstawać, kiedy jej wzrok spoczął na leżącej na poduszce kopercie. Nagle głosy z
dołu – rozbawione i należące do kobiet i mężczyzny – przestały mieć znaczenie.
Na kopercie napisane było imię Anabelle, znajomym charakterem pisma. Długo
myślała, że po prostu się przewidziała i to zupełnie co innego. Wahała się czy
wziąć do ręki kopertę, ale w końcu to zrobiła. Wpatrywała się w śnieżnobiałą
kopertę. Z jakiegoś powodu zupełnie nie chciała zaglądać do środka. Czuła, że
robienie tego nie przyniesie jej niczego. Świat nagle skurczył się do sypialni
i tylko Anabelle i ta koperta były obecne. Nikogo i niczego poza nimi dwiema.
W
końcu ją otworzyła.
Droga Anabelle,
Nawet nie wiem od
czego powinienem zacząć ten list. Obawiam się, że nigdy nie będzie
wystarczająco dobrych słów, których mógłbym użyć w tym liście. Jeśli to czytasz,
to znaczy, że moja wiadomość dotarła, a ja… Nigdy nie powinienem dopuścić do
takiej sytuacji, która miała miejsce rok temu. Zawiodłem jako ojciec, masz
pełne prawo nienawidzić mnie i matkę. Nie będę nawet próbował Cię przepraszać.
Obawiam się, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie przez ile musiałaś przejść
i jak bardzo zraniliśmy cię z matką tym, co się wydarzyło. Nie potrafię sobie
tego wybaczyć. Możesz mi nie wierzyć, masz pełne prawo, ale gdybym tylko mógł
cofnąć czas nie dopuściłbym do tego. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego uznałem,
że pół miliona będzie warte więcej niż dziecko, które wychowywałem i kochałem
przez dwadzieścia lat. Od początku byłaś moim oczkiem w głowie, kochaną
córeczką i spełnieniem marzeń. Teraz nie mam już żadnego prawa Cię tak nazywać.
Piszę, bo musze
wyrzucić z siebie wszystko co kumulowało się we mnie przez ostatni rok. Jestem przerażony
tym, jak bardzo łatwo jest się dać omotać zerom na koncie. Wiem, że nie
potrafiłbym powiedzieć Ci tego wszystkiego prosto w twarz i jestem zwykłym
tchórzem, który ucieka najprostszą drogą z możliwych. Już dawno powinienem być
w drodze do Ciebie, zabrać moje dziecko z tamtego miejsca i zapewnić Ci
bezpieczeństwo.
Straciłem moje
dziecko, siebie i rodzinę – Twoja matka, Martha, nie chce nawet o niej pisać. Musisz
jednak wiedzieć, że gdyby to wszystko zależało ode mnie nasze, Twoje życie
potoczyłoby się zupełnie inaczej. Proszenie o wybaczenie czy zrozumienie,
byłoby proszeniem o zbyt dużo. Nie wiem czy ktokolwiek zdrowy na umyśle
potrafiłby wybaczyć tak obrzydliwy czyn.
Słyszałem co się
stało podczas przyjęcia i… Przykro mi, kochanie. To wszystko to nasza wina, my do
tego doprowadziliśmy i teraz nie możemy Cię z tego wyciągnąć. Ja nie mogę. Martha
nawet nie chciała słyszeć o tym, aby spróbować Ci jakkolwiek pomóc. Jestem
bezsilny Ano. Chciałem, naprawdę chciałem i próbowałem Cię z tego wyciągnąć,
ale prawda jest taka, że jestem tylko słabym człowiekiem, który został bez
jakichkolwiek środków do życia, znajomości i szans na uratowanie tego, na czym
mi zależy najbardziej.
Może kiedyś jeszcze
nadejdzie czas, gdzie się spotkamy i będziemy mogli wyjaśnić sobie wszystko.
Może kiedyś, będziesz w stanie wybaczyć mi moje błędy. Może kiedyś będę jeszcze
godzien tego, abyś nazywała mnie swoim ojcem.
To może być zbyt dużo
do proszenia, ale jeśli istnieje taka opcja, chciałbym, abyś zapamiętała mnie
takiego, jak przed tym wszystkim. Jesteś dla mnie całym światem, Bello. Od
momentu, gdy pierwszy raz wziąłem Cię na ręce wiedziałem, że dzięki Tobie moje
życie będzie lepsze. Rok temu straciłem wszystko co cenne, czego nie mogę już
odzyskać.
Kocham Cię i
przepraszam.
Tata.
Przesunęła
opuszkiem palca po słowie „tata”. Nie odezwała się, nie zapłakała. Pozwoliła
jedynie, aby pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Spadła prosto na ostatnie
słowo w liście, które w kontakcie ze łzą rozmazało się i teraz było niewyraźną
plamą.
*~*
Nie
miał żadnej pewności, że list trafi w ręce Anabelle, ale nie miał innego
wyjścia. Musiał zaufać sobie i osobie, której go przekazał. Znalezienie jej
zajęło mu znacznie więcej czasu niż przypuszczał, ale to napisanie listu było o
wiele cięższym zadaniem. Nie było odwrotu i choć wiedział, że zachowuje się
niczym najzwyklejszy na świecie tchórz, nie mógł się już wycofać. Wpatrywał się
w zdjęcie córki, jedyne, które mu po niej zostało. Obok stała wypita niemal do
końca butelka szkockiej. Wszystko było już przygotowane. Westchnął bezgłośnie,
przesuwając kciukiem po buzi Anabelle. Uśmiechała się do niego ze zdjęcia. Miała
może dopiero szesnaście, a może piętnaście lat. Nie był pewien. Była jeszcze
taka szczęśliwa, niewinna i… wciąż była jego córeczką.
Zamknął
oczy, przytulając do piersi zdjęcie. Upił jeszcze jeden łyk whisky. Palił mu
gardło. Jeszcze jeden. Po omacku wyszukał interesujący go przedmiot. Odczekał kilka
minut, które ciągnęły się w nieskończoność. Przed oczami miał te szczęśliwe dni
z Anabelle. Uśmiech córki, jej głośny, zaraźliwy śmiech. Przypominał sobie
każdą ważną chwilę. Począwszy od narodzin, a skończywszy na pierwszych
sukcesach. Siedział z uśmiechem.
I
w końcu, pociągnął za spust.
Cześć misie. c: Przychodzę do was z kolejnym rozdziałem. Nieco spóźniona, jak zawsze, ale u mnie to już w sumie chyba normalne. ;) Nie jestem z niego zadowolona w stu procentach, ale trochę nad nim się nasiedziałam i chciałam już go wam pokazać. Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle, jak sobie wyobrażam. C: Przy okazji chciałabym też was zaprosić do mojego nowego opowiadania The Three Of Us, rozdział pierwszy już wkrótce. Tematyka równie mocna, choć BB będzie mi ciężko przebić. Mam nadzieję, że niektórych zobaczę też i tam, a tymczasem do następnego. besos!
Regularny czytelnik przybywa. :D
OdpowiedzUsuńZaspojlerowałam sobie końcówkę – dokładnie jak Ci napisałam – ale… przeczytanie całości to coś zupełnie innego niż wymowny wyrywek. To po prostu…
UsuńAle od początku, okej?
Kocham tę piosenkę. Teraz leci sobie na pętli wciąż i wciąż, i jakimś cudem pasuje, choć jest tak spokojna. Sam rozdział też się taki wydaje, a jednak dzieje się w nim więcej, niż mogłoby się wydawać.
Wielbię za opisy emocji, bo wiesz, że je uwielbiam i zawsze mi ich mało. Zresztą byłabym bardzo rozczarowana, gdyby po ostatnich wydarzeniach Ana przeszła ze wszystkim do porządku dziennego. Szok szokiem, ale na niektóre rzeczy trzeba czasu. Zwłaszcza że nie na co dzień zabija się kogoś, kogo zdążyło się poznać. Ba! Kogokolwiek.
Ten spokój jest podejrzany, to prawda. Zdenerwowanie nie jest tu niczym dziwnym, a ja mam wrażenie, że takie nerwowe wyczekiwanie jest gorsze, niż gdyby te scenariusze się sprawdziły. Tak naprawdę umysł tylko potęguje wyobrażenia i czyni wszystkim jeszcze gorszym. Jeśli z kolei chodzi o to, że nie wykorzystała okazji na ucieczkę, a tym bardziej czuje się… hm, pominięta… to w jakiś pokrętny sposób to też wydaje mi się naturalne. Pojęcie syndromu sztokholmskiego nie wzięło się znikąd, zresztą po takim czasie ona chyba już nie widzi innej opcji niż w tym trwać. Co by zrobiła? I to zwłaszcza roztrząsając scenariusz, który poznała – bycie wampirzą dziwką, którą sprzedała się za pół miliona. Cóż…
Wątek Betty wciąż mnie intryguje. To jej farbowanie włosów… Ale to zostawię bez komentarza. Coś tam wiem, czegoś się domyślam, a i tak jak zwykle mnie zaskoczysz i wszystko wyjdzie w praniu. Ale podobają mi się takie niewinne drobiazgi – a to włosy, a to nietypowe książki w bibliotece… Echa przeszłości? ;>
A ja tak naprawdę myślę teraz przede wszystkim o końcówce. Ten list, Peter, o mój Boże… Zastanawiam się kogo poprosił, ale to teraz najmniej istotne. Nie prosi o wybaczenie, a i Ty go nie usprawiedliwiasz, co bardzo mi się podoba. Zrobił coś niewybaczalnego i nie ma o czym mówić. Reakcja Anabelle też jest dość naturalna – jakie emocje, ale… ona już tak naprawdę ich skreśliła. Jego również, choć nie skrzywdził aż tak jak matka.
Błędy najlepiej widać z perspektywy czasu. Nic dziwnego, że jego przytłoczyły, chociaż to dalej niczego nie tłumaczy. I tak, jest wielkim tchórzem. Tyle że nie świadczy o tym samobójstwo, ale to, co zrobił wcześniej – a czego raczej nie zrobił, choć powinien. I z czego doskonale zdaje sobie sprawę.
Swoją drogą, ten fragmencik to cudo. Dla mnie mówi więcej niż cokolwiek innego.
Cóż mogłabym oddać? Podobało mi się. Bardzo. I jak zawsze chcę więcej – i tu, i na Diabelskiej Trójce. Weny! <3
N.
Kurczę takie czekanie jest gorsze... nie wie kiedy nie wie jak i gdzie... czeka... chociaż może to złe słowo... bo nikt o zdrowych zmysłach nie czeka na to co On jej robił... ten list zaskoczyłaś mnie... ale końcówka mocna... nie myślałam że on się zabije... skoro napisał że może kiedyś się zobaczą.. mógł próbować jej pomoc zamiast pociągnąć za spust... ale cóż stchórzył po raz kolejny..
OdpowiedzUsuńCo do włosów myślę że to ma coś wspólnego z tą pierwszą z tą co go chciała zmienić. Jestem ciekawa czy Ana sie dowie. Czekam na dalszy ciąg :D
bardzo fajny wpis
OdpowiedzUsuń