wtorek, 2 marca 2021

Rozdział trzydziesty siódmy

Anabelle
Oddychała spokojnie. Miarowo.
Wyczuła, że leży na czymś miękkim, niemal pachnącym. Uniesienie powiek okazało się być jednak zbyt trudnym, póki co, wyzwaniem. Spróbowała po raz pierwszy, drugi, ale przy trzecim już się poddała. W głowie miała absolutną pustkę, nie pamiętała wydarzeń, które miały miejsce jakiś czas temu. Od długiego czasu była w beznadziejnym stanie fizycznym, wymęczona do granic możliwości, przeraźliwie chuda i drobna potrzebowała znacznie więcej czasu na regenerację. Nawet wypita przez nią krew nie działała tak szybko, jak miałoby to miejsce, gdyby była normalna. Co się stało? Jak tu trafiła? Gdzie jest? Miała w głowie tyle pytań. Wiedziała to, że znajduje się w rezydencji Alexandra Devile. Potężnego, wpływowego wampira w Wielkiej Brytanii, jak nie na świecie. Musiało stać się coś złego. Na czym miała skupić swoje myśli, o czym zacząć myśleć, aby sobie przypomnieć? Miała spokój kilka tygodni, ale czy w przypadku kogoś takiego, jak ona te tygodnie cokolwiek zmieniały? Miała może co jeść, gdzie się umyć i założyć świeże ubrania, coś co dla wielu ludzi było codziennością niczym specjalnym, a ona za każdym razem, gdy brała ciepły prysznic, a nie była polewana lodowatą wodą, zastanawiała się, jak bardzo zapłaci za to, że ma dostęp do czegoś tak zwykłego jak łazienka i ciepła woda. I wiedziała tyle, że będzie ją to bolało.
Długi czas leżała w absolutnej ciszy i ciemności. Ciężkie zasłony były oczywiście zasłonięte i nie wpuszczały nawet kawałka słonecznego światła. Młoda kobieta powoli w końcu otworzyła oczy. Dotknęła miejsca, gdzie bolało najbardziej. Na piersi miała założony opatrunek, a dotknięcie było bolesne. Jęknęła cicho, gdy próbowała podnieść się na łokciach. Wciąż była zbyt słaba. Okazało się, że głębsze wdechy również są bolesne. Zwyczajnie nie miała już sił. Pozwoliła, aby ciemność znów ją pochłonęła, bo tylko wtedy była w stanie prawdziwie odpocząć.
Odpoczynek był tym czego potrzebowała.
Przespała kilkanaście następnych godzin. To nie atak na dziewczynę sprawił, że tyle czasu zajęło jej dojście do siebie, ale wszystkie miesiące spędzone na torturach. Dni, gdy na zmianę była bita, gwałcona i dręczona przez swojego pana. Tym był. Jej panem, a ona jego maskotką. Pamięć z wydarzeń z kuchni wróciła, również to, jak bolało, gdy Alexander zwracał uwagę na kobietą, a nie na nią. To tak irracjonalne, że martwiła się tym, że to nie na niej się skupia. Należało być wdzięczną, miała spokój, ale zazdrość mimo wszystko była. I pogłębiała się, co tylko bardziej ją przerażało.
Młodej kobiecie w końcu udało otworzyć się oczy. W sypialni nadal panowała ciemność. Zasłony nigdy nie przepuszczały nawet grama światła, jeśli było ciemno to całkowicie. Spróbowała tym razem ostrożnie się unieść na łokciach. Ból wciąż był, ale nie był tak bardzo uciążliwy, jak parę godzin wcześniej. Ostrożnie usiadła na łóżku, a kołdra zsunęła się z jej ciała. W tym mroku trudno było dostrzec cokolwiek. Wiedząc już, że po swojej lewej stronie znajdzie włącznik do światła zaczęła go szukać. I chwilę później niewielkie światło rozpaliło pokój. Anabelle westchnęła cicho, nieprzyzwyczajona do jasności miała uczucie, jakby blask żarówki ranił jej oczy. Na piersi faktycznie znajdował się opatrunek, zakrwawiony opatrunek, który należało w końcu zmienić. Była wyczerpana, zmęczona i najchętniej wcale by nie wychodziła z tego pokoju ani z łóżka. Nie zważając na to, co podpowiadało jej ciało i jak głośno krzyczało, aby nie ruszała się z miejsca, zsunęła nogi i stanęła, bardzo powoli, na zimnych panelach. Musiała wiedzieć, która jest godzina albo przynajmniej za pomocą tego, co znajdzie na zewnątrz zorientować się jaka jest pora dnia lub ewentualnie nocy. Stawiając powoli kroki ruszyła w stronę okna. Zacisnęła palce na zasłonce i przesunęła ją.
Ten cholerny cmentarz. Miała na niego widok, a jakżeby inaczej. Nie mogła zapomnieć, gdzie ewentualnie skończy. To jednak nie było zmartwienie na teraz, nie chciała o tym myśleć i tym się martwić. Słońca prawie nie było widać, a więc był wczesny wieczór. Może szesnasta, siedemnasta. Przespała kilka tylko godzin, nie było to wcale dużo. Chciała wrócić do łóżka. Nie rozumiała czemu te kilka kroków było tak wyczerpujące, jednak, gdy zrobiła ten krok załamała się pod sobą. Runęła na podłogę z krótkim krzykiem. Upadła przodem do podłogi. Jej ciałem wstrząsnęły nieprzyjemne dreszcze, kiedy ból uderzył przede wszystkim w ranę na piersi. Zacisnęła mocno usta, nie będzie tu przecież płakać. Jeden wdech, drugi. Bolało i będzie bolało, była już przyzwyczajona do bólu i bolało w przeszłości mocniej. To, co odczuwała teraz mogła uznać za zwykły dyskomfort. Prawda była jednak taka, że kobieta była przerażona i wymęczona, fizycznie, psychicznie i ciężko było jej znosić kolejne upokorzenia, kolejne ciosy. Tego wszystkiego było zwyczajnie za dużo.
Położyła swoje dłonie płasko na podłodze i podniosła się na rękach. Ruszy się stąd choćby każdy krok miał palić. Och, ile ona miała w sobie samozaparcia i chęci. Drzwi do sypialni nagle się otworzyły. Nie z hukiem jak zazwyczaj, ale spokojnie i delikatnie. Korki również takie były i z całą pewnością nie należały do nieśmiertelnego.
— Zrobisz sobie krzywdę.
Damski głos, a później delikatne dłonie, która poczuła na swoim ciele wskazywały tylko na Betty. Faktycznie to była ona. Pomogła Anabelle usiąść na łóżku. Pół-wampirzyca wyglądała na zmęczoną. Jak zawsze jej oczy były pozbawione blasku, chęci do życia i czegokolwiek, teraz było dokładnie tak samo. Zapadnięte oczy, sińce pod nimi. To nie było za często spotykane wśród istot, które są nieśmiertelne. Pamiętała, że jest ona tylko pół-wampirem, ale również nie mogła umrzeć, a jednak wyglądała na bardziej schorowaną niż ona sama, a w tym domu to przecież Anabelle miała najgorzej. Choć z całą pewnością żadna z nich nie chciała się wymieniać teraz doświadczeniami. Ani Betty ani ona nie miały kolorowo.
— Co się stało? — spytała przykładając dłoń do głowy, jakby to miało sprawić, że ta przestanie tak dziwnie i boleśnie pulsować. Teraz bolał ją każdy, najmniejszy skrawek ciała i było jej tak cholernie źle. Nie mogła już dłużej leżeć. Za długo to trwało. — Wiem, że byłam w kuchni, potem Gemma i… och, to tak bardzo nie ma sensu — jęknęła. — Muszę zmienić ci opatrunek.
Nie mówiła wiele, nie chciała nawet za wiele mówić. Z jednej strony wcale się nie dziwiła. Były pod stałą obserwacją Devile, kontrolował wszystko. Nawet ich myśli. Ale czy mówiły o czymś złym? Anabelle chciała dowiedzieć się tylko co się dokładnie wydarzyło i jak długo spała, a może raczej była nieprzytomna. Były to dość podstawowe pytania w końcu.
Pozwoliła jednak na to, aby zmieniła jej opatrunek. Wiedziała, że gdyby się przed tym broniła, byłoby tylko gorzej. Czuła sama zresztą, że należy już go wymienić. Podczas całego procesu przymknęła powieki, nie było to przyjemne ani relaksujące, ale nie zamierzała patrzeć na ranę. Nie chciała jej po prostu widzieć. Również jej gardło wymagało opieki. To tam ugryzła ją kobieta.
— Niedługo do ciebie wrócę. Odpoczywaj, póki jeszcze możesz, Anabelle.
Chciała zadać jeszcze pytanie, ale zanim zdążyła choćby otworzyć usta dziewczyny już nie było i została tutaj całkiem sama.
Zgodnie ze słowami Betty, Anabelle odpoczywała.
Posłuchała się swojego ciała i położyła do łóżka. Odpoczynek był jej teraz potrzebny bardziej niż cokolwiek innego. Pomijając już, że jej dieta powinna być znacznie lepsza, wizyta u lekarza, bo po tym wszystkim czego doświadczyła wymagała wręcz interwencji lekarskiej, a krew wszystkiego nie uleczy. Była jednak boleśnie świadoma tego, że jej pan nigdy nie pozwoli jej na to, aby ktokolwiek zobaczył w jakim jest stanie. Już na tamtym balu widziało ją zbyt wiele osób, do czego nie powinien przecież dopuścić. Już nie przebudziła się sama z siebie, ale zrobiła to Betty delikatnie szturchając ją za ramię. Pokrótce wyjaśniła jej, że musi się teraz przyszykować. Nie wspomniała jednak o co chodzi. Pomogła jej z prysznicem, co powinno młodą Angielkę zawstydzić, ale nic takiego nie miało już miejsca. Chyba przyzwyczaiła się do tego, że do jej ciała wszyscy dookoła mają większe prawa niż ona sama. Najbardziej zdziwiła ją elegancka sukienka w bordowym kolorze. Odsłaniała ona zarówno szyję, jak i dekolt. Jej rany będą widoczne idealnie. Nie rozumiała z tego nic, ale pozwoliła na to, aby ją ubrała, pomalowała. Czuła biegnące po plecach dreszcze. To co się działo, nie zapowiadało niczego dobrego i była przerażona, do czego tutaj dojdzie. Znowu będzie sprzedana? Znowu się nią okrutnie zabawi i znowu zaczną się tortury? Och, tak bardzo nie wiedziała czego powinna się spodziewać i tak bardzo nie chciała wychodzić z pokoju, ale czy miała jakieś wyjście? Oczywiście, że nie.
Została pozostawiona sama sobie niedługo po tym, jak Betty skończyła. Nie wyglądała jak ona. Nie przypominała siebie. Zakręciła jej włosy, mocniej podmalowała, ale nie zakryła śladów na szyi ani dekolcie, które zostawiła jej Gemma. Patrząc na swoje odbicie w lustrze dokładnie widziała w których miejscach zadano jej ciosy.
Nawet nie drgnęła, a powinna, gdy drzwi po raz kolejny się otworzyły i zamknęły.
Kroki nie przypominały jej już tych Betty. Wiedziała czyje są. Pojawił się za nią w odbiciu lustrzanym. Spoglądała na niego smutny, trochę przestraszonym wzrokiem. Wiedziała, że w ostatnim czasie nie zrobiła niczego złego, co mogłoby sprawić, aby teraz był na nią zły. To ona w tym wszystkim była poszkodowana, zniszczona niczym zabawka.
W czułym geście odgarnął włosy z jej szyi, gdzie nie było rany i złożył w tym miejscu pocałunek. Specjalnie przesuwając po bladej skórze młodej kobiety kłami, co wywołało dreszcze.
— Czemu to robisz? — zapytała szeptem odnajdując w lustrze jego spojrzenie.
Można by powiedzieć, że teraz patrzyli sobie w czy. Jego jak zawsze pozostały chłodne, pozbawione większych uczuć. Wyprostował się, a dłonie złożył na jej talii.
— Ponieważ jesteś mi dziś potrzebna — odparł, a ton jego głosu mogła porównać do pocałunku, który wciąż czuła na swojej szyi. — I masz wyglądać dobrze, odzywać się dobrze i robić to, co ci rozkażę. Rozumiemy się?
Ton głosu miał już władczy. Znała go i wiedziała, że nienawidzi, gdy mu odmawia czy się sprzeciwia. Nawet nie miała takiego zamiaru. Nie była głupia. Wiedziała, że gdyby tylko powiedziała mu, że nie chce tego robić skończyłaby o wiele gorzej niż po spotkaniu z Gemmą. Dotyk jego dłoni na talii palił, o ile to w ogóle było możliwe. Nie miał ciepłych dłoni, nie mógł jej rozgrzać swoim ciałem. Paliła świadomość co te dłonie mogą zrobić, jeśli nie będzie posłuszna.
— Będą tu dziś ważni ludzie — mówił i mogłaby przysiąc, że kącik jego ust minimalnie wzniósł się do góry — którzy podejmują razem ze mną bardzo ważne decyzje w zarządzie. Będą również decydować, co należy zrobić z Gemmą. I będziesz zeznawać.
— Zeznawać…?
— Nie działamy tak, jak wasze sądy, kochanie. — Spieszył z odpowiedzią, której towarzyszył kpiący uśmieszek, ale nie był on obrażający. O dziwo. — Gemma postąpiła wbrew zasadom. Zaatakowała kogoś bezbronnego, niechronionego w tamtym momencie. Złamała nasze prawo, które nakazuje nam chronić ludzi, bez których przecież nie moglibyśmy przeżyć.
Och, słodka ironio.
— Kto tutaj będzie? Na co mam się przygotować? — zapytała i odwróciła się w jego stronę. Wymienianie spojrzeń w lustrze już jej nie wystarczyło. Z jakiegoś powodu chciała go widzieć naprawdę, a nie tylko w lustrze. — I czy… czy ty mnie… nie…
Zaintrygowany jej dalszymi słowami wzniósł brew w oczekiwaniu na dalsze wyjaśnienia tego, co teraz próbowała mu przekazać.
— Czy ty mnie też chcesz im oddać?
Po sypialni rozszedł się śmiech mężczyzny. W czułym geście przesunął wierzchem dłoni po policzku młodej kobiety, a następnie na jej spierzchniętych wargach, które teraz zakryte były szminką złożył pocałunek. Delikatny, słodki. Taki, których rzadko doświadczała. Jeśli wcześniej myślała, że przebiegają przez nią dreszcze, teraz dopiero mogła poczuć co to naprawdę znaczy. Och, nie chciała tego. Tak bardzo nie chciała czuć tych pocałunków, a jednocześnie tak bardzo za nimi tęskniła. Wiedziała, że oznaczają kłopoty i ból. Dla niej i tak potwornie się ich bała, a tak bardzo do nich lgnęła. I odwzajemniła pocałunek. Przesunęła się bliżej mężczyzny chcąc go czuć przy sobie jeszcze bliżej, a gdy chciała pogłębić pocałunek, on nagle przerwał.
— Jesteś moja, kochanie — odpowiedział i po raz kolejny przesunął wierzchem dłoni po jej policzku — tylko moja.
To nie były tylko słowa, które miały ją o tym zapewnić. Brzmiały jak najgorsza groźba i choć czuła to w każdym ułamku swojego ciała zupełnie nie zwracała na to teraz uwagi. Nie ważne, że tyle miesięcy była katowana. Była jego. Tylko jego i tylko to się dla niej liczyło. Na jej zmęczonej twarzy pojawił się uśmiech. Była tylko jego. — Będą Pierwsi. Nie tylko Erick, ale cała reszta, której nie miałaś okazji poznać. Przykro mi, że poznasz ich w takiej sytuacji, ale lepiej późni niż wcale, prawda? Musisz się zachowywać. I nie żartuję, Anabelle. Mam do ciebie ostatnio ogrom cierpliwości, nie wytrącaj mnie z równowagi i nie psuj tego — ostrzegł.
Dziki, złowrogi błysk w jego oku tylko potwierdził, że będzie dla niej lepiej, jeżeli nie będzie próbowała żadnych sztuczek. Wpatrując się w jego zimne, niebieskie tęczówki skinęła głową na znak, że się zgadza. Nie będzie przecież próbowała żadnych sztuczek, nie mogła tego zrobić. Podświadomie wiedziała, że powinna zrobić wszystko, aby się stąd wydostać, ale prawda była taka, że nie chciała tego robić, a na pewno nie teraz. Uratował jej przecież życie, a ktoś, kto ratuje życie nie może być przecież zły.
— Przygotuj się na to, że będą zadawać ci niewygodne pytania. Również i mi. Będą próbowali podważyć to, co się działo rankiem i nie daj im się zbić z tropu. Grzecznie siedź, obok, uśmiechaj się ładnie i nie rób niczego, co mogłoby mnie zdenerwować i wszystko będzie w porządku — zapewnił. Ujął jej podbródek w palce, choć nie musiał tego robić, bo i tak nie odwracała od niego wzroku. — Bądź dobrą dziewczynką, Anabelle.
Zostawił ją w sypialni z tymi słowami.
I wiedziała, że będzie się musiała postarać.

Możecie mnie śmiało bić. Wiem, jestem paskudna i rozdziału nie było... umm, udawajmy, że chwilę. :) Nie chciałam jednak się zmuszać do pisania, a ostatnie miesiące były wyczerpująco dla mnie psychicznie i fizycznie. Pisanie odłożyłam na bok. Uznałam, że gdy nadejdzie odpowiedni moment to rozdział się pojawi. Taki moment przyszedł dziś i chyba powinnam rzucić serdeczne podziękowania do Klaudii oraz Justyny, bo obydwie mnie troszeczkę kopnęły do pisania. Dzięki dziewczyny, serio. <333 
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest i czyta, jeśli nie to może ktoś się znajdzie w przyszłości. ;) Jak zawsze za każde komentarze i gwiazdki zostawione na Wattpadzie serdecznie dziękuję. Wiele to dla mnie znaczy, że mimo mojego bycia-nie-bycia jeszcze są tu duszyczki, które co jakiś czas zaglądają. Będę się starać, aby rozdziały pojawiały się częściej. Nie chcę wam jednak składać żadnych obietnic. Póki, co do napisania rybki moje! ♥

3 komentarze:

  1. Super, czekamy i życzymy dużo weny ;)
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo!
    Ale się cieszę, że cię odrobinkę prześledziłam i tu wpadłam :D
    Blog jest przepiękny, a teraz gdy skończyłam czytać mogę oficjalnie się pozachwycać całym opowiadaniem no i Alexandrem <3
    Genialny pomysł na fabułę opowiadania i bardzo ciekawe kreacje postaci. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ja nadal czekam na ciąg dalszy tej historii . Pozdrawiam '-)

    OdpowiedzUsuń