Anabelle
Krew
była wszędzie.
Nie
tylko na jej dłoniach, sukni czy ustach. Czuła jej zapach, metaliczny posmak na
języku. Od wydarzeń kręciło się jej w głowie. Wszystko działo się szybko, nie
nadążała za wydarzeniami na tym festiwalu
śmierci, który nie przyniósł absolutnie nic dobrego. Nadal nie potrafiła
uwierzyć w to, co niedawno zrobiła. Musiało minąć sporo czasu zanim w pełni do
młodej kobiety dotarło co takiego zrobiła, czego się dopuściła. Na samą myśl
czuła odruch wymiotny. Naiwna liczyła, że ten wieczór nie okaże się tragedią, a
tymczasem sama doprowadziła do tego, że taki właśnie był. Pokazała się z tej
najgorszej strony. Zalewanie się łzami absolutnie niczego jej nie dało, gdy
dotarł do niej sens wszystkiego. Nie mogła w żaden sposób cofnąć czasu, ani też
nikt jej nie powstrzymywał, gdy opadła na podłogę łapczywie łapiąc powietrze.
Zupełnie jakby się po raz kolejny dusiła. Żadna dłoń nie zaciskała się wokół jej
gardła, a mimo to czuła na nim mocny uścisk. Narzędzie zbrodni nadal jednak
spoczywało w jej dłoni. Uparcie zaciskała dłonie w pieści. Paznokcie przebijały
się niemal przez jej skórę, a ból był jedynym znakiem, że to wszystko wydarzyło
naprawdę. To nie był kolejny koszmar, który po przebudzeniu się odejdzie w
niepamięć. To nie był zły sen. To działo się naprawdę, to Anabelle tym razem
zawiniła i świadomość, że to wszystko spoczywało na niej, była przerażająca.
Dźwięki wydawane przez Andrew do niej nie docierały. Nie słyszała, jak się dusi
krwią, jak bezgłośnie błaga o życie. Widziała jedynie jak wije się w konwulsjach
przed nią. Jak coraz więcej krwi zbiera się wokół ciała mężczyzny. Suknia już
dawno przestała mieć cokolwiek wspólnego z białym kolorem. Zabrudzona ziemią,
krwią wyglądała jakby to ona w tej chwili była ofiarą. Choć czy tak nie było?
Od roku była więziona wbrew woli, gwałcona i niszczona na każdy możliwy sposób.
W tej chwili suknia odzwierciedlała idealnie to, czym była Anabelle. Co z niej
zostało.
Żadne
głosy do niej nie docierały. Widziała zamieszanie przed sobą, niby coś tam
słyszała, ale wszystkie dźwięki wydawały się być jak zza grubej szyby i był to
jedynie niezrozumiały szmer, który dosięgał jej uszu. Nawet jakby chciała, a
wcale tego nie chciała, nie potrafiłaby skupić się na wypowiadanych słowach.
Wydawało się to być zbyt ciężkim zdaniem.
Nie
protestowała, kiedy najpewniej Alexander, podniósł się z zmieni. Uścisk był
mocny, aczkolwiek nie robił jej krzywdy. Chodziło w nim bardziej o to, aby
trzymać ją pewniej i nie wypuścić, gdyby jednak okazała się być zbyt słaba, aby
iść. Przez łzy nie widziała wyraźnie, ale nawet na moment również nie przestała
płakać. Słone łzy nadal spływały po jej policzkach. Ścigały się ze sobą, która
pierwsza spłynie po jej twarzy, przez szyję, aż do dekoltu. Zupełnie jakby na
mecie czekała wyjątkowo nagroda. Nie zwracała już uwagi na mijających ludzi,
nie widziała ich twarzy. Wszyscy wydawali się być teraz zupełnie tacy sami. To
było możliwe? Aby wszyscy wyglądali identycznie? Szepty nie ustawały, ale nadal
nie potrafiła się nimi przejąć. Była zbyt pogrążona w swoich czarnych myślach,
aby zastanawiać się nad innymi ludźmi. Oni nie mieli teraz żadnego znaczenia,
bo to nie oni zabili. Nie oni mieli krew na rękach, nie oni musieli się mierzyć
z tym wszystkim. Anabelle w tym wszystkim została całkiem sama.
Pogrążona
we własnych myślach, nie zwracała uwagi na to, gdzie idą. Na dobrą sprawę nie
była nawet pewna z kim idzie. Uścisk był mocny, a struktura dłoni wskazywała na
to, iż to mężczyzna. Na tym jednak kończyły się jej spekulacje. Nie była teraz
w stanie myśleć o tym w jaką stronę zmierza. Jeśli tylko dostanie odrobinę
świeżego powietrza, gdzie nie czuć zapachu krwi, będzie dobrze.
Zaledwie
po kilku minutach jej życzenie się spełniło. Wyszli na tyły budynku. Okazało
się, że przed sobą mają zapierający dech w piersiach ogród. Idealnie przystrzyżone
krzewy, kwiaty posadzone w równych odstępach i drzewa z pięknymi, zielonymi
liśćmi, a niektóre z nich także z owocami, które tylko zachęcały do zerwania. W
każdej innej sytuacji na pewno zachwycałaby się tym widokiem, acz teraz nie potrafiła
docenić jego piękna. Dorwała się do pierwszej marmurowej ławki. Szybko zajęła
miejsce, zaciskając dłonie na jej brzegach. Minęło ledwie kilka sekund, kiedy z
jej gardła wydobył się głośny, przerażający wrzask. Krzyczała długo, do
momentu, aż nie zaczęła kaszleć. To pozwoliło jej na moment się opamiętać,
nieco jej ulżyło. Była jednak wciąż daleka tego, aby być chociażby w jednym
procencie blisko bycia spokojną. Nigdy wcześniej nie widziała ani nie zrobiła
tak paskudnych rzeczy. Bała się samej siebie. Skoro była gotowa posunąć się do
morderstwa, to co jeszcze była w stanie zrobić? Jak przez mgłę pamiętała
wydarzenia. Za to, aż nazbyt dobrze zapamiętała jak wbijała trzy razy ostrze noża
w ciało Andrew. Ten dziwny, niezidentyfikowany dźwięk, który temu towarzyszył
był trudny do opisania. Słyszała go również cały czas w głowie, rozpamiętywała
swoje ruchy i niczego tak bardzo nie żałowała, jak tego, że pozwoliła samej
sobie na tak paskudny, obrzydliwy czyn. Brzydziła się sobą, nieśmiertelnymi i
ludźmi, którzy tu dziś bili i odczuwali radość z przebywania tu. Z zadawania
bólu swoim bliskim, którzy dla nich zapewne byli w stanie poświęcić całe swoje
życie. Dziś miała świetny pokaz tego jak niektórzy kochają swoich partnerów.
To
wszystko było zbyt trudne, zbyt wiele się wydarzyło, aby tak po kilku sekundach
jej przeszło. Potrzebowała czasu. Dużej ilości czasu, która będzie w stanie
sprawić, że o wszystkim zapomni. Podświadomie wiedziała jednak, iż jest to
niemożliwe. Wiedziała z kim mieszka pod jednym dachem. Wiedziała, że nie da jej
spokoju. Potrafiła sobie wyobrazić, jak jej przypomina ten wieczór, aby ją
dręczyć. Jak bawi go jej reakcja, gdy ze szczegółami, och przecież zadbałby o
to, aby pamiętała każdy najmniejszy szczegół! – będzie przypominała sobie tą
tragedię, która rozegrała się przez nią. Anabelle potrafiła i widziała to już w
swojej głowie. Ile radości przyniesie mu psychiczne dręczenie jej?
Dopiero
po chwili zwróciła uwagę na to, że kiwa się w przód i tył. Może to był sposób,
aby się uspokoić, a może jednak zaczynała tracić zmysły i to były początki jej
szaleństwa. Szaleństwo nie wydawało się być taką złą opcją, bo być może dzięki
temu przestałaby się martwić o wszystko co się dzieje. Może stałaby się
obojętna. Och, to musiał być piękny stan.
Obojętność.
Obojętność
musi być piękna. Ma w sobie coś z piękna i w niezrozumiały sposób taka jest.
Ludzie jej nie doceniają, uważają za zbędną i nawet negatywną. Nikt nie rozumie
jednak, jak bardzo jest ona w życiu potrzebna. Jak wiele może ułatwić, gdy
człowiek na pewne sprawy jest obojętny. Wykorzystywana w zły sposób nie
przyniesie żadnych korzyści, a jedynie sprawi więcej bólu, strat. Dla
niektórych jest jednak ratunkiem przed końcem, bo gdy człowiek staje się
obojętny, już nie ma znaczenia czy żyje i co się z nim stanie. I tego
potrzebowała najbardziej, obojętności, dzięki której mogłaby przestać się
przejmować. Nie przebaczyłaby, ale przestałaby zwracać uwagę na wyrządzone
krzywdy. Może nawet ból, który odczuwała przy każdym kroku, wydechu stałby się
jej w końcu obojętny. Może jakby miała w sobie na tyle sił, mogłaby stać się
obojętna. Ale czy ktokolwiek może taki się stać i nie zwariować?
Kręciło
się jej w głowie od natłoku myśli. Było ich zdecydowanie zbyt wiele jak na
jeden raz. Na żadnej nie potrafiła się skupić dłużej niż przez kilka chwil.
Nawet
nie poczuła, gdy wiatr mocniej zawiał. Zadrżała, ale nie zwróciła na to uwagi.
Tak samo jak nie poczuła narzucanej na ramiona marynarki. Na chwilę osiągnęła
ten stan.
Na
chwilę stała się obojętna.
~*~
Siedziała
w bezruchu dłuższy czas. Nikt jej nie poganiał, nikt nie pospieszał. Było to
zaskakujące zjawisko, ale niezwykle potrzebne. W głowie miała jeszcze większy
mętlik, zupełnie nie potrafiła sobie poradzić z tymi myślami, których było o wiele
za dużo. Emocje, które w niej się tłukły były nieokiełznane. Wszystkie chciały
wydostać się na powierzchnię, ale gdyby tylko na to pozwoliła, zabiłyby ją. Nie
w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale poczucie winy w tej chwili było większe
niż komukolwiek mogło się wydawać. Z łatwością mogłoby przygnieść młodą kobietę
i zostawić z niej mokrą plamę na ławce. Już nie potrafiła udawać, że nic się
nie stało. Tak było przez pierwsze kilka sekund krwawego spektaklu. Tylko w
tamtej chwili czas ani czyny nie miały żadnego znaczenia. Działa pod wpływem
impulsu. Dała się ponieść emocjom i słowom Andrew, co ostatecznie doprowadziło
do jego śmierci. Zginął z jej ręki. To wcale nie była pocieszająca myśl, ale
być może nie cierpiał tyle, ile mógł cierpieć. Nieśmiertelni byli chętni do
przemocy. Chcieli ją oglądać, zadawać, a Andrew idealnie nadawał się do tego,
aby zapłacić za swoje grzechy i błędy. Może tylko mu pomogła i skróciła
cierpienie, które nadchodziło? Nawet nie była pewna czy mogła myśleć w ten
sposób i czy powinna. Było to… straszne. Przerażające wręcz. Usprawiedliwiać
swoje czyny skróceniem cierpień. To nie było w porządku, świetnie zdawała sobie
z tego sprawę. Ale czy to byłoby bardzo złe, jakby to zrobiła? Czy nie dość się
nacierpiała, aby chociaż ten jeden błąd uznać za tragiczne wydarzenie i
spróbować znaleźć w nim jakieś pozytywy? Brzmiało to strasznie i takie było,
jak można odnajdywać jakiekolwiek pozytywy, gdy zabiło się człowieka?
Człowieka, który tylko chciał dobrze dla innych członków swojej rasy. Który
pragnął, aby na świecie zapanował znów pokój, ale zamiast tego został ugodzony
nożem i zmarł samotnie, bez najbliższych, długo przed swoim czasem. Anabelle
odebrała mu życie. Życie przyjacielowi, znanej osobie, która na to przecież nie
zasłużyła. Czy ktokolwiek zasługiwał na śmierć? Pytanie bez odpowiedzi, racja?
Wsłuchiwała
się w bicie swojego serca. Z początku biło szybko, boleśnie i chciało uciec z
jej piersi. Z czasem, gdy ona się uspokajała, uspakajało się także i ono.
Powoli znów byli jednością. Odpowiednia ilość uderzeń na minutę. Pamiętała, że
odpowiednia ilość u dorosłego człowieka to od sześćdziesięciu do stu. Próbowała
się nawet skupić na uderzeniach, aby je policzyć, ale okazało się to być
znacznie trudniejsze niż przypuszczała.
—
Dziękuję.
Cichy
szept, niemalże niesłyszalny, wyrwał się spomiędzy jej ust. Nie podniosła
wzroku na swojego towarzysza, bo nie do końca chciała wiedzieć kto nim jest.
Prawdę mówiąc zupełnie jej to nie obchodziło, choć zapewne powinno. Dobrze
byłoby wiedzieć, czy powinna zachować większy dystans, być bardziej ułożona i
oddana, bo jest z nią Alexander czy mogłaby jednak nieco się rozluźnić, bo
przebywał z nią Erick, który nie wyglądał na tak brutalnego, jaki był naprawdę.
Odpowiedzi nie dostała, a już sam głos byłby w stanie odpowiedzieć jej na
nurtujące pytanie. Nie odważyła się także podnieść wzroku, bo zbyt bardzo bała
się odpowiedzi.
Cisza
była męcząca, ale i na swój sposób dobra. Pozwoliła się jej wyciszyć, odnaleźć
spokój, którego jej tak bardzo brakowało. Aż za dobrze wiedziała, że minie dużo
czasu, nim faktycznie będzie chociażby w jednym procencie dobrze. Nie chciała
się bardziej zagłębiać w to czy będzie dobrze czy nie. Bała się, że znów
rozsypie się na drobne kawałki i będzie tylko gorzej. Złamała zbyt wiele
obietnic tego wieczoru. A to co stanie się po powrocie… tego nie chciała sobie wyobrażać.
Wolała udawać, chyba że nic złego się nie stanie, albo że jakimś cudem zapomni
o całym zajściu. Tylko czy to, aby na pewno było możliwe?
Tym
razem głos się odezwał.
—
Aż tak obawiasz się Alexandra?
Drgnęła
słysząc pytanie. Czyli był z nią Erick. To nie Alexander ją wyprowadził, nie on
dał jej swoją marynarkę, aby nie zmarzła. To wszystko to był Erick. Zadrżała,
nie będąc już pewną czy to lepiej czy może gorzej. Nie była ślepa i widziała
jak Devile reagował, gdy pobliżu zjawiał się Pierwszy. Jak musiał więc
zareagować, gdy to on ją wyprowadził?
—
Obawiam się w tej chwili wszystkiego — odpowiedziała. Miała zaciśnięte gardło.
Odezwała się znacznie ciszej niż tego chciała. Przełykanie śliny nie pomogło, a
chyba nawet przyniosło odwrotny skutek.
—
Zdarza się nawet najlepszym — rzucił bez większego zainteresowania.
—
Łatwo wam powiedzieć. Dla was zabijanie to codzienność. Nie zabijesz, nie
przeżyjesz. My tacy nie jesteśmy. Nie zabijamy dla kaprysu, a na pewno nie
wszyscy.
Wydawał
się być zaintrygowany jej słowami. Nie ruszył się z miejsca, ani też nie
spuścił z niej wzroku. Była teraz taka… widział w niej to, co zauważył w niej
Alex. Po części zaczynał rozumieć jego obsesję na punkcie dziewczyn. Z początku
wydawała mu się ona być nienormalna i być jedynie chwilową zachcianką, a gdy
pojawiały się kolejne i kolejne, był pewien, że to tylko po prostu z braku
zajęcia. Czy pogardziłby piękną kobietą w domu? Nigdy. Czy byłby gotów do
tortur, fizycznych jak i psychicznych, gdyby wyjątkowo nie miał zajęcia? Robił
gorsze rzeczy, więc tak – był gotów zrobić wszystko, co Alexander. Różnica między
nimi polegała na tym, że Erick nie chciał tracić czasu na takie zabawy, a
Alexander częściej bywał w domu niż załatwiał jakiekolwiek sprawy związane z
interesami. A mimo to nadal jego zdanie liczyło się w tej deszczowej Anglii
najbardziej, choć zupełnie sobie na ten tytuł nie zasłużył. Nie przemawiała
przez niego zazdrość, co to to nie. Erick miał znacznie więcej przywilejów i
zwolenników, niż Alexander. Miał władzę, doświadczenie. A tego przemocą nigdy
nikt jeszcze w pełni nie zdobył. Brakowało mu pokory, nie wyciągał wniosków ze
swoich błędów i doskonale wiedział, że kiedy go to zgubi.
—
Nie zabijamy dla przyjemności, a na pewno nie wszyscy. To co dziś się działo,
było potrzebne. Jeśli nie pokażemy wam, gdzie jest wasze miejsce, staniecie się
nieobliczalni. Mamy świetne umowy, czyż nie? Krew w zamian za bezpieczeństwo?
Chyba jest to odpowiednia cena?
—
Oddawałam tę cholerną krew całe swoje życie i gówno mam z tej ochrony! —
wrzasnęła nagle. O ile to w ogóle było możliwe, zacisnęła dłonie bardziej na
ławeczce. — Co miesiąc się stawiałam w tej cholernej klinice, aby mogła mi
wbijać do woli igłę w żyły, pobierała krew, a skończyłam jako zabawka dla
wampira, bo moi rodzice uważali, że moje życie jest warte tylko pół miliona! Ta
wasza ochrona jest gówno warta, ludzie i tak kończą jako niewolnicy
nieśmiertelnych.
Nigdy
jeszcze nie czuła w sobie tyle złości, co teraz. Ani nigdy wcześniej nie była
tak szczera. Adrenalina zaczęła krążyć w jej żyłach i zupełnie nie przejmowała
się tym, że być może właśnie zaraz straci życie. Poniosło ją, powiedziała wiele
rzeczy, których mówić nie powinna i była niemalże pewna, niż dostanie zaraz w
policzek. Alexander by się nie zawahał, więc czemu Erick miałby się
powstrzymywać? Właśnie obraziła jego, całą jego rasę. Czyż to nie był
odpowiedni powód, aby ukarać niewdzięcznicę?
—
Nie da się kontrolować wszystkich, Anabelle. Nie dopuszczałbym do tych
sytuacji, gdybym potrafił się rozdwoić.
—
Ale wiesz o mnie, a jednak nic z tym nie zrobisz — zauważyła. Podniosła tym
razem głowę. I być może spodziewał się zobaczyć w jej oczach łzy, lecz ich nie
było. Była w nich za to złość wymieszana ze smutkiem. — Pozwolisz na to, aby
nadal to robił, prawda? Nie cofniesz go.
—
Nie mogę. Przepraszam, Anabelle. Są sprawy, które są poza moją władzą. Ale ty
możesz go powstrzymać. Wierzę, że jest sposób, aby potwór, którym jest
Alexander w końcu zasnął. To może być twoja szansa.
Spoglądała
z niedowierzaniem na mężczyznę. Naprawdę w to wierzył? Może i nie znała
Alexandra długo, ale strona, którą jej pokazał… Nie istniał bardziej brutalny,
ohydniejszy człowiek ani wampir od niego. W nim nie było nawet krzty dobroci. Był
przepełniony złem od palców po sam czubek głowy. Wylewało się z niego, otaczało
go.
—
Nie. Prędzej zginę niż on kiedykolwiek pozna co oznacza słowo dobroć.
—
Zgaduję, że masz rację.
Tym
razem już się nie odezwała. Nawet nie brała pod uwagę jego słów, które i tak
nie miały żadnego znaczenia. Doskonale wiedziała, że to czyste kłamstwo i nie
ma szans, aby mogła kiedykolwiek pokonać Alexandra. Była jego więźniem. Dopóki
nie umrze nim będzie. Nie istniała szansa, aby kiedykolwiek mogła uciec i żyć.
Jej życie skończyło się już dawno. Teraz tylko egzystowała i nadstawiała
policzek gotowa przyjąć kolejne uderzenie. Nie było to w porządku, nie było
właściwe, ale nie znała już innego życia. Nie wiedziałaby, jak funkcjonować,
gdyby wyszła na wolność. Wolność – kolejne słowo, które nie miało już żadnego
znaczenia i było tylko i wyłącznie pustym marzeniem. Nie istniała żadna siła,
która mogłaby sprawić, że Alexander Devile stanie się dobry, a z tym szło
również to, że nigdy nie pozna już smaku wolności. Czekało ją życie w niewoli i
choć nie chciała, to już się z tym losem pogodziła.
Oj, oj, oj. Wiem jak bardzo nawalam z wrzucaniem rozdziałów, ale nadal jestem i nadal będę pisać. Tym razem już bez żadnych pustych obietnic, że w końcu rozdział się pojawi, bo aż za dobrze wiem jak marnie idzie mi pisanie. Noworocznym postanowieniem jest częstsze pisanie, ale jak z tymi postanowieniami jest wszyscy wiemy. Nie przedłużam, mam nadzieję, że się podobało i do następnego!^^
Ciara i ten gif w jednym. Ideały istnieją. <3333333
OdpowiedzUsuńOch…
UsuńUwielbiam ten gif. I piosenkę – miałam na nią fazę jakoś od października i teraz wróciła. Leci sobie na pętli i – moim skromnym zdaniem – brutalnie miażdży oryginał.
Wiedziałam, że jak już w Anę uderzą wyrzuty sumienia i dotrze do niej to, co zrobiła, będzie… emocjonalnie. Najdelikatniej rzecz ujmując. Ta rozpacz, ten wrzask, który wyrwał jej się na zewnątrz… To wszystko jest w pełni zrozumiałe. To, że nieudolnie szuka jakiegokolwiek usprawiedliwienia, również. Szukanie sobie wymówek na złe czyny jest w pełni ludzkie; no i czasami naprawdę potrzebne, by nie postradać zmysłów.
Opis obojętności ma mnie po całości. Cudowne.
Nie byłam zaskoczona, kiedy okazało się, że towarzyszy jej Erick. To nie w stylu Alexa, nawet jeśli usatysfakcjonowała go tym, że jednak posunęła się do zbrodni. I racja, on najpewniej będzie ją tym dręczył. Ale Erick… Nie spodziewałam się takiej rozmowy. Gorycz Anabelle jest zrozumiała, ale i tak jestem w małym szoku – zwłaszcza po tym jak wybuchła i wprost opowiedziała o tym, czego doświadcza. Zrobiła to już wcześniej, pod wpływem Ericka, ale tego nie zapamiętała. Z kolei teraz… Znów usunie jej wspomnienia czy pozwoli, by w domu faktycznie wydarzyło się coś gorszego niż zazwyczaj?
Ach, obaj są przerażający. Erick po prostu ma inne priorytety, co sam przed sobą przyznaje. Cóż…
Przy słowach wampira o „uśpieniu potwora” pomyślałam o Fleur. Wiedział? Być może. Ale obawiam się, że na złagodzenie zapędów Alexandra jest o jedną śmierć za późno.
Cóż, jestem na czysto. Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze z okazji rocznicy. I czekam na kolejny! <3
Nessa
Oczywiście, że się podobało :)
OdpowiedzUsuńBoję się myśleć co Alexandr zrobi z Anabelle jak wrócą do domu, tym bardziej, że widział jak wyprowadza ją Eric. Mam nadzieję, że będzie więcej pierwotnego bo jakoś mimo wszystko darzę to sympatią ��
Kasia
Na wstępie chciałam przeprosić że mnie tyle nie było :) ale wróciłam :D Bardzo mi się podobał rozdział :D I to że Anabelle powiedziała komuś o tym co się dzieje. chociaż podejrzewam że duzo osób wie ale nikt nie reaguje. Szkoda że ten Eric nie może nic zrobić... no ale to by było zbyt piękne :) Kurcze szkoda też że człowiek nie ma takiego pstryczka którym może przełączyć z trybu człowieczeństwa w tryb obojętności... może by to jej chociaż trochę pomogło...
OdpowiedzUsuńShadow